Zasypiam w alpejskiej Wenecji (tak nazywane jest „moje” Annecy), budzę się w Narni. Owijam się kocem i ściskając w dłoniach kubek z gorącą kawą wychodzę na balkon, by być odrobinkę bliżej pokrytych białym puchem górskich szczytów, na które mam widok. Pod blokiem dwóch nastolatków rzuca się śnieżkami. Pierwszy uśmiech na mojej twarzy wywołał dziś świeży…