Po dwóch miesiącach na drogach i bezdrożach Indonezji, z kilkoma wulkanami „w nogach”, spragnieni słodkiego „nicnierobienia”, kolorowych drinków z palemką i bezwstydnego obżarstwa, ruszyliśmy w stronę malezyjskiej wyspy Tioman, kuszeni obietnicą pięknych plaż, soczystej zielenią dżungli, błękitnego nieba i… strefy bezcłowej. Gdy zza lady plażowego baru wyskoczyła moja przyjaciółka i współlokatorka z Chin Marta (przyjaciele, którzy…