Hongkong to jedno z najważniejszych światowych centrów handlowo-finansowych, miasto marzeń, wielkich karier i smutnej biedy. Najnowsze kolekcje, drogie garnitury, pereł na szyjach i kontenerowców w porcie sznury. Wieżowce o plecach prostych jak struny i piersi dumnie napiętej, wstęgi ulic strumieniami mieszkańców płynące. Miasto biznesu, pieniędzy i sukcesu, historią malowanymi ustami kulturowy koktajl sączy. Zaraz, zaraz… czy…
Ulicami Hongkongu płynie rzeka ludzkich barw, iskrzące neony, światło zielone, światło czerwone. Tęcze parasolek, sznury samochodów, kolorowe szyldy knajp. Pstrokate stragany, jaskrawe ulice, nitką wielokulturowej rzeczywistości tkane. Świecące billboardy, tablice zębem czasu nadgryzione, plakaty ślepca gestem w przestrzeń miejską wrzucone. A gdyby tak wygasić światła, wyłączyć kolory, zasłonić neony? Jaki Hongkong kryje się pod grubą…
Do granicy z Hongkongiem mam z domu 15 minut autobusem. Przekraczam ją ze spuszczoną głową maszerując ścieżką dla VIP-ów yyy… znaczy się białych. Za spuszczoną, bowiem głupio mi wobec kolejki obok, w której kłębią się tłumy Chińczyków- postoją tak kilka godzin by w pierwszym hongkongskim sklepie kupić sobie i swoim dzieciom namiastkę lepszego życia- zachodniego…