Idą jeden za drugim, prawą ręką trzymają brzeg uniformu idącego przed nim, w lewej blaszany kubek. Za chwilę na komendę usiądą do stołów by napić się wody. Mieszkańcy obozu pracy? Nie, przedszkolaki.
Maszerują jeden za drugim, „raz, dwa, raz, dwa” powtarzają równym rytmem. Żołnierze? Nie, przedszkolaki w drodze z klasy na podwórko. Za chwilę staną, w równych odstępach, każdy na namalowanej na placu zabaw kropce, by zacząć rozgrzewkę. Dopiero potem będą mogły się bawić. Ale tylko czworo z nich. Reszta będzie stać w rządku i z zazdrością się przyglądać. Po kilku minutach rozbawiona czwórka wróci na koniec kolejki, a bawić się będzie mogło kolejnych kilku szczęśliwców. Jeśli któryś z nich za bardzo się spoci biegając, za karę będzie musiał stanąć pod ścianą.
Nigdy nie byłam pewna tak na 100% czy chcę mieć dziecko, kto by pomyślał, że będę mieć ich 41! I to skośnookich. Po moich doświadczeniach w totalnie zdezorganizowanej szkole językowej (możecie o nich przeczytać TU), które zapewne nie raz powrócą do mnie w sennych koszmarach, długo broniłam się przed pracą z dziećmi w Chinach. Jednak perspektywa szybszego osiągnięcia tzw. możliwości spełnienia marzeń (czyli odłożenia funduszy na kolejną podróż) skłoniła mnie, by spróbować jeszcze raz. Tak oto 1 września 2014 roku zostałam, sama w to nie do końca wierząc, nauczycielką języka angielskiego w chińskim prywatnym przedszkolu zarządzanym twardą ręką Pani Lu.
Przedszkole, do którego trafiłam to prawdziwy moloch. 5000 m2 pomieszczeń, 9000 m2 podwórka, 22 klasy od 20 do 45 dzieci każda, około 100 chińskich przedszkolanek, 11 nauczycieli angielskiego, pracownicy biura, kuchni, ochroniarze, złote rączki i sprzątaczki.
Każdego ranka my, nauczyciele angielskiego, stoimy przy bramie przedszkola w mniej lub bardziej równym rzędzie, by przywitać naszych uczniów. Niektórzy (ci najmniejsi) płaczą, niektórzy radośnie krzyczą „dzień dobry”, inni przybijają z nami „piątki” (nasi ulubieńcy), jeszcze inni kłaniają się w pas (ulubieńcy chińskich wychowawców). Dzieci zostawiają w klasach tornistry i maszerują na główny plac („raz, dwa, raz, dwa!”) na poranne ćwiczenia. Wyjątkiem są poniedziałki, w które to świętowany jest Dzień Flagi. 3 i 4 latki w fikuśnych mundurach i jeszcze bardziej fikuśnych żołnierskich czapkach wciągają wtedy chińską flagę na maszt przy dźwiękach hymnu narodowego, a ponad 100 pracowniczych gardeł podnosi prawą rękę do czoła, zaciska pięść i powtarza, że jest dumnym obywatelem Chińskiej Republiki Ludowej. I teraz poranne ćwiczenia. To niezwykły widok- przeszło 600 maluchów (i ja!) wykonujących te same ruchy, w tym samym rytmie, do tej samej melodii. Rodzice stoją za żelazną bramą i przez kraty robią telefonami zdjęcia.
Po ćwiczeniach dzieci udają się do klas (jedno za drugim, „raz, dwa, raz, dwa!”) i ustawiają się w dwóch rzędach przed toaletą, w jednym chłopcy, w drugim dziewczynki. Chińska wychowawczyni krzyczy „uwaga!”, dzieci odpowiadają „raz, dwa!” i na komendę, czwórkami, idą zrobić siusiu i umyć ręce. Po wyjściu z toalety ponownie ustawiają się w dwa wężyki i maszerują pobrać kubeczki. Wężykiem idą do stołów, siadają na miniaturowych krzesełkach, stawiają kubki i na komendę chowają swoje małe rączki za plecami, by nie przeszkadzać wychowawczyniom nalewającym im wodę. Gdy opróżnią kubki, podane im zostaje śniadanie. Gdy je skończą, do klasy wkraczam ja. Na komendę wychowawczyni (a jak!) dzieci odnoszą kubki (maszerując jeden za drugim oczywiście), wracają po krzesełka i ustawiają je na środku klasy, równiutko, na dwóch namalowanych liniach.
Dzieciaki mnie uwielbiają tak samo jak ja uwielbiam je. Staram się im dać tyle ciepła i zainteresowania, ile tylko jestem w stanie (a okazuje się, że mam tych dobroci dość pokaźne pokłady). Szanuję ich kiełkujące charakterki i potrzebę poznawania świata, szanuję ich indywidualizm. Niektóre wolą siedzieć z tyłu, mówią cichutko albo wcale. Do tych staram się podejść sama, zagadać, rozładować atmosferę, nagrodzić za każdy wypowiedziany głośniej niż szeptem dźwięk, ale do niczego ich nie zmuszam. Jak nie chcą- trudno. Wychodzę z założenia, że przyjdzie na nie pora (i przychodzi!). Inne chcą biegać, skakać, śmiać się, krzyczeć- proszę bardzo! Wdrapują mi się na kolana, uwieszają na nogach (szczególnie uparcie, gdy próbuję wyjść z klasy). A przecież mają siedzieć równo w rzędach, trzymając ręce na kolanach! Odpowiadać tylko, gdy są pytane. I odpowiadać wszystkie! Każde ma robić to samo, w tym samym momencie, wszystkie mają być takie same. Dyscyplina, dyscyplina na pierwszym miejscu. Gdy dyscyplina szwankuje, dziecko straszone jest wyrzuceniem z klasy, na co (z reguły) wybucha płaczem. Czasem dostanie się po łapkach, czasem po tyłku. Po mojej bezwarunkowej reakcji nie ma kar cielesnych na moich lekcjach, ale współpracujące ze mną wychowawczynie patrzą na mnie jak na przybysza z innej planety.
Indywidualizm, spontaniczne reakcje są tu duszone w zarodku. Oczywiście dużo zależy od nauczycielek. Wiele z nich bezrefleksyjnie wykonuje polecenia, a gdy przychodzi (jakakolwiek) refleksja, swoje frustracje przelewa na… dzieci. Ale jest tu też (na szczęście) dużo pełnych ciepła i zrozumienia kobiet, które traktują dzieciaki jak własne i z którymi udało mi się nawet trochę zaprzyjaźnić. Lody przełamałam swoim nieudolnym chińskim i odwagą w próbowaniu charakterystycznych dla regionów pochodzenia nauczycielek przysmaków, którymi mnie regularnie częstują, wyczekując moich reakcji i wybuchając gromkim śmiechem niezależnie od tego czy się skrzywię, czy powiem, że pyszne i poproszę o więcej.
Jednak niezależnie od tego jak fajne są tu niektóre dziewczyny, system robi swoje, a one nie mają za bardzo możliwości by mu się jawnie przeciwstawić. Jawnie, bo po kryjomu niektóre z nich narzekają na zarządzenia dyrektorki i dają dzieciom więcej swobody. Większość z nich pochodzi z odległych prowincji, wszystkie mieszkają na terenie przedszkola, a za swoje niewielkie pensje (1/6 pensji nauczyciela angielskiego przy nieporównywalnie większej liczbie przepracowanych godzin), niejednokrotnie utrzymują rodziny (te które nie mają takiego obowiązku, oszczędzają na iPhona…). Tu nie ma miejsca na bunt i łamanie zasad. Staram się te dziewczyny zrozumieć, ale mimo wszelkich wysiłków wciąż patrzę z niedowierzaniem jak przez 40 minut (naprawdę, 40!) każą 4 latkom nosić krzesła w tą i z powrotem, trenując z której strony mają je stawiać, z której siadać, a z której obchodzić stół.
A z jakimi problemami, poza wynikającymi z różnic kulturowych i poglądowych zmagam się ja? Największy problem mam z utrzymaniem pedagogicznej postawy. Uwierzcie mi, naprawdę ciężko zachować kamienną twarz i nie wybuchnąć śmiechem, gdy 4 latek zamiast „thank you teacher” mówi, niczego nie świadomy, szczerząc swoje szczerbate ząbki: „fuck you teacher”, zamiast „Thanksgiving” wykrzykuje: „sex giving”, albo gdy 2 latki stukają się kubeczkami z wodą krzycząc gan bei (do dna). I jak tych dzieci nie kochać? Choć czasem przyznam, należało by się raczej bać… Na przykład w sytuacji, gdy 5 latka mówi ściszonym głosem:
– Przyjdę do ciebie w nocy i obetnę ci włosy.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Renata
5 grudnia 2014Niee, napisz, że to się nie dzieje naprawdę… Normalnie podziw i zgroza, śmiech i łzy. Poza tym – tekst świetnie napisany i czyta się jednym tchem.. Pozdrawiam.
Aleksandra Świstow
16 stycznia 2015Dzieje się dzieje, sama czasem oczy ze zdumienia przecieram (wciąż!). I dziękuję! Robię co mogę ;-)
Patti Mos_Guz
5 grudnia 2014Oj Ola, Ola – super się czyta Twoje teksty :) Pozdrawiam Cie serdecznie z zimnej Polski :) mam nadzieje, że do zobaczenia w Shenzhen again! :)
Aleksandra Świstow
16 stycznia 2015Dzięki Pati! W Shenzhen to chyba już się nie uda, ale może u Was, w… Australii? :-)
Karol Werner
5 grudnia 2014Szczerze mówiąc, jak ostatnio przechodziłem obok jednego z przedszkoli (lub wczesnej klasy podstawówki?) to myśle, że niektórym na dobre wyszłoby trochę musztry. Nie za dużo, ale więcej niż jest u nas.. :)
Aleksandra Świstow
16 stycznia 2015Nie od dziś wiadomo, że przegięcie w żadną stronę nie służy…
Jagoda
6 grudnia 2014Świetny tekst i znakomita charakteryzacja Chińczyków (wpis o wcześniejszej szkole). Strzał w dziesiątkę. Czasami nie wiadomo jak podtrzymać opadające z bezsilności ręce. A przy tym dobrze piszesz.
Aleksandra Świstow
16 stycznia 2015Dzięki Jagoda :-)
Hong Kong Dreaming
6 grudnia 2014Nie wiedziałam, że zaczęłaś pracę! Widzę, że super Tobie idzie! Na pewno masz masę atrakcji każdego dnia. :) Trzymam kciuki za sukcesy, a Twoje dzieciaczki super słodkie są!
Anna Nadia Bandura
9 grudnia 2014Świetnie napisany tekst. Ciężko stwierdzić czy śmiać się czy płakać, w każdym razie to dopiero jest doświadczenie! :)
Powodzenia, dużo miłości i uśmiechów dla maluchów.
AnnaR
10 grudnia 2014O matko, ale tak sie własnie wychowuje posłusznych obywateli. Kiedys też tak u nas było, ale my Polacy chyba w genach mamy wolność. W każdym razie z jednej strony współczuje, że musisz na to patrzeć, jako mama 2,5 latka nie wyobrażam sobie, bym chyba wiecznie płakała, a w koncu by mnie wywalili albo aresztowali o_O Ale z drugiej strony to niesamowite przez chwilę być w tej kulturze, to wyzwanie i przygoda jednocześnie. Podziwiam!
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na mojego nudnego bloga :)
Krzysztof
11 grudnia 2014Witam
Miałem kiedyś okazję prowadzić dziennik na temat nauczania i rozwoju dzieci z Chin.
Były owszem śmieszne, zabawne sytuacje, ale osobiście nie chciałbym,aby moje dziecko kiedykolwiek uczęszczało do tych szkół. Dzieci chcą się bawić, ja też pragnę aby dzieciństwo było szczęśliwe, jednak wydaje mi się, że za dużo tam karania dzieci, traktowania ich w zły sposób. Nie zapominajmy ,że to dzieci, które dopiero się uczą.Pozdrawiam
Grzegorz
18 grudnia 2014Normalnie po przeczytaniu tego postu przyszedł mi na myśl film – horror… Biedne dzieciaki. Rozumiem – wychowanie, zasady – ok. W naszych polskich szkołach czasem brakuje takiego rygoru, dzieciaki włażą paniom na głowę. Ale tam, w Chinach to jest jak obóz karny… I jakie te dzieci mają dzieciństwo ( o życiu pań wychowawczyń nie wspominając)… Straszne, aż w głowie się nie mieści.
alicja
19 grudnia 2014Hej, od jakiegoś czasu wchodzę na Twojego bloga, pochłaniam wszystkie wpisy, szczególnie te z Chin. Czy możesz polecić książki, które chociaż w najmniejszym stopniu mówią o nauczaniu Chińczyków, presji w szkole, metod, itd? Wszystko co ma w sobie wiadomości na temat edukacji będzie przydatne. ;)
Michał
25 grudnia 2014Ja obecnie czytam książkę Marka Pindrala „Chiny od góry do dołu”. Jest tam sporo informacji na temat tego, jak wygląda edukacja w szkołach, a raczej na uniwersytetach w Chinach. Ogólnie polecam :)
Blog z podróży
24 grudnia 2014Jak zwykle niesamowity tekst i jeszcze lepsze zdjęcia. Wspaniale się to czyta i jeszcze lepiej ogląda na umieszczonych tutaj zdjęciach. Jak zwykle żałuje że tak krótki tekst i czekam na więcej.
Emily
16 stycznia 2015Pisz takich tekstów więcej! Kocham czytać na tematy kulturowe/socjologiczne, a Twój blog jest świetnym źródłem info o tym szalonym kraju. Szczerze mówiąc to podziwiam Cię, że jesteś w stanie odnaleźć się w tak odmiennym świecie jak Chiny. Ja często nie mogę znieść absurdów naszego kraju i edukacji, a co dopiero szkoła i mentalność Chińczyków… Pozdrawiam i proszę o więcej :)
Aleksandra Świstow
16 stycznia 2015Ja się w absurdach naszego kraju też często czułam zagubiona :-P
Arek
20 stycznia 2015Ostatnio zauważyłem, że dzieciaki chodzące na wycieczki w mieście też są całkiem zorganizowane. Idą w tych kamizeleczkach odblaskowych, za rączkę, parami, w dość zorganizowanym porządku. Ale w przedszkolu w salach podobno jest gorzej, znajoma przedszkolanka opowiadała, że czasem trudno ogarnąć taką wesołą gromadkę.
Sonia
29 stycznia 2015Świetny post!
Natalia
20 lutego 2015Słodziaki! :)
Michał
18 maja 2015Hej. Bardzo podoba mi się Twój blog, jest wprost rewelacyjny. Znalazłem tu bardzo dużo ciekawych wpisów. Zdecydowanie blog warty uwagi i polecenia, przekażę link moim znajomym. :) Ten blog to baza naprawdę ciekawych wpisów. Trzeba pochwalić także przepiękną i przejrzystą szata graficzna bloga. Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów w prowadzeniu tej witryny!!
Aleksandra Świstow
25 maja 2015Dziękuję Michale! :-)
Rana
2 czerwca 2015świetny blog. Trafiłam na niego przez przypadek ale na pewno wrócę tu jak tylko znajdę więcej czasu by poczytać. Piszesz ciekawie, a Twoje zdjęcia są takie radosne, mają taki fajny klimat. Pozdrawiam :)
Jerzy Ostrowski
31 stycznia 2017Ja tez pamietam swoja pierwsza pilotke z AzjiTrafiła sie Pani Karolina Łyzwa.Dzieki jej umiejetnoscia,zakochałem sie w Chinach ,Indochinach i Indonezji.Chwała Bogu ,że za pierwszym razem trafiłem na nia,Bo potem było gorzej.Dzieki niej zaczałem czytac bloga Pojechanej.Uwazam ,ze jako turysta powinienem miec wpływ z ktorym pilotem pojade,bo to polowa sukcesu wycieczki.
Pojechana - The Real Gone
31 stycznia 2017I wtedy wszyscy by chcieli jeździć z Karolą albo Pojechaną! ;-)
Jerzy Ostrowski
31 stycznia 2017ja bylbym sklonny doplacic
Karolina Lyzwa
31 stycznia 2017Oj Jurku, Jurku ;) pozdrawiam!
Discover Asia
31 stycznia 2017Pojechana jako pilotka spisała się na medal
Pojechana - The Real Gone
31 stycznia 2017Dziękuję szefowo! ;-)
Agnieszka Gromadzka
31 stycznia 2017Ola, my też Ciebie bardzo serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy za wszystko
Discover Asia
31 stycznia 2017Szpila
31 stycznia 2017Niezły hard core. A myślałem że na Tajwanie jest mega system. Jednak Chiny to Chiny. Ja mam tutaj bajkę w przedszkolu.
Anna Jaroszuk-Smagowska
31 stycznia 2017Cóż mogę napisać…była to moja pierwsza tego typu wyprawa,na początku miałam duże obawy.Nieznana grupa ludzi,pilotka nie było lekko ale dziś gdy minęło już kilka dni,śmiało mogę powiedzieć że cieszę się że wyruszyłam z Discover Asia i Pojechaną…dzięki nim poznałam wspaniałe miejsca i cudowne osoby Normalnie Tęsknie
Discover Asia
31 stycznia 2017Do zobaczenia Aniu na kolejnej wyprawie
Andrzej Pawłowski
18 listopada 2017Zupełnie przez przypadek trafiłem na Pani bloga. Zaczynam może bardzo oficjalnie, ale nawiązując trochę do treści, muszę zauważyć, że urodzeni w 1975 roku w Polsce również byli uczeni pewnych zasad, np. że nie koniecznie wypada do wszystkich się zwracać się na „Ty” :) I to wcale nie świadczy o braku „wyluzowania”. Tak samo w Chinach rygor i zasady wcale nie wykluczają radości i szczęścia dzieci, które tam żyją. Moja przygoda z Chinami zaczęła się zupełnie niewinnie od wyjazdów służbowych, które z czasem stały się tak częste, że spędzam tam połowę roku. Siłą rzeczy moje znajomości służbowe, stały się bardziej prywatne i mam okazję widzieć jak naprawdę wygląda życie w Chinach. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że kontaktuję się, że Chińczykami, którzy są blisko „władzy”, mają pieniądze i stać ich na prywatne przedszkola, szkoły, dodatkowe zajęcia dla dzieci (balet, gra na fortepianie). Ponieważ Ci ludzie przynoszą władzy i państwu dolary poprzez sprzedaż towarów ze swoich fabryk, to władza odwdzięcza im się tym, że po prostu wolno im więcej. I naprawdę duża grupa ludzi w Chinach (wcale nie mała), żyje bardziej wolno niż my w Europie… Jestem szczęśliwy, że już teraz zawsze jestem zapraszany do domów moich przyjaciół, bo teraz już tak mogę o nich powiedzieć. W Chinach, to jest dowód zaufania. Zwracam na to uwagę, bo kiedyś byłem bardzo zmęczony po podróży i nie przyjąłem zaproszenia na kolację w domu. Tego naprawdę nie wolno robić, bo jest to wielką obrazą w ich oczach. Ale wracam do głównego tematu. W tych domach naprawdę panuje spontaniczna radość i szczęście. Nie zauważyłem, żeby system szkolnictwa jakoś zabijał radość z dzieciństwa. Raczej nie możemy i nie powinniśmy oceniać tamtych zwyczajów i zasad przez pryzmat naszych realiów. Nawet nasze realia były niegdyś bardzo podobne. Ja też stałem z kubeczkiem po mleko w szkole w latach 80-tych, też na lekcjach siedziałem z rękami zaplecionymi za krzesłem, też wchodziliśmy trójkami do ubikacji (bo były 3 kabiny), a piątkami na fluoryzację zębów (bo było 5 umywalek). Ja bardzo szanuję i cenię wolność, którą posiadamy w Europie. Ale wolność jest wartością tylko wtedy jeśli służy dobru ogółu. Bardzo często jednak po powrocie z Chin myślę, że nasza wolność w znaczeniu społecznym i kulturowym, jest bardziej destruktywna niż ich rygory… Ale to temat na dłuższą dyskusję :) Pozdrawiam i dziękuję za inspirację :)
P.S.
Proszę też o pomoc, bo chcę kupić prezent dla 7-letniego chłopca.
Wiem, że oni tam mają prawie wszystko, ale na pewno jest coś czego nie mają, a co może sprawić szczególną radość.
Prośba skierowana do eksperta z nadzieją na pomoc :)
Iko
25 maja 2020Jestem przedszkolanką w małej wiejskiej szkole w której również wiele zawsze się dzieję, bo jak to mówią ze wsi możesz się wyprowadzić, ale z Ciebie wieś nigdy nie wyjdzie….teksty dzieci i to jak się często mylą jest obłędne:) dzieci są takie prawdziwe i meeega naturalne:) tekst rewelacyjny:) będę częstym gościem na tej stronie…:)