Rozciągałam te dwa tygodnie przeznaczone na Kambodżę do granic możliwości. Zostałam o jeden dzień dłużej (niż zakładał sklecony na kolanie w barze plan) w Siem Reap i Sihanoukvile i dwa dni więcej w Kampot. A to mogło oznaczać tylko jedno- że musiałam teraz przyspieszyć. Szczególnie, że bardzo chciałam ostatnią noc spędzić w Siem Reap- po pierwsze żeby zobaczyć popisy lokalnych akrobatów, po drugie by uniknąć stresu podróżowania rozklekotanym autobusem drogą, której praktycznie nie ma, na kilka godzin przed startem samolotu. Postanowiłam więc zatrzymać się w Phnom Penh tylko na jedno popołudnie i wieczór.
Wyskoczyłam z autobusu, który przywiózł mnie tu z Kampot, wskoczyłam do tuk tuka, krzyknęłam adres hostelu poleconego przez jednego z podróżników spotkanego gdzieś na trasie, zameldowałam się niemal w biegu, zrzuciłam plecak i popędziłam na Pola Śmierci. Tu nagle zwolniłam… To jedno z takich miejsc, których bardzo się nie chce odwiedzać, a które zobaczyć, a raczej przeżyć trzeba, jak tysiące innych podróżników, którzy zostawili tu ku pamięci ofiar swoje kolorowe bransoletki. Zostawiłam jedną i ja.
Historii zbrodni dokonanych przez Czerwonych Khmerów przytaczać tu nie będę- mam nadzieję, że ją choć ogólnie znacie, a jeśli nie, że wiedzę tą szybko uzupełnicie. Powiem tylko, że miejsce masowych mordów w Phnom Penh zrobiło na mnie ogromne, przygnębiające wrażenie. Gdybym miała Pola Śmierci nazwać własnymi słowami, użyłabym określenia „prymitywne Auschwitz”- myślę, że nie muszę dodawać nic więcej…
W drodze powrotnej, pogrążona w zadumie, nie pospieszająca już kierowcy, odwiedziłam jeszcze komunistyczne więzienie S21. I to było dla mnie na tyle z Phnom Penh. Wróciłam do hostelu przygnębiona i smutna, z głową pełną pytań o bezsens wojny i okrucieństwo reżimu. Wewnętrzna walka mojej wrodzonej miłości do ludzi i nabywanej, w drodze takich jak to doświadczeń, odrazy do tego samego gatunku, zmęczyła mnie strasznie. Nie miałam ochoty na nocne spacery, spotkania z innymi podróżnikami ani kolorowe drinki. Chciałam tylko zasnąć jak najszybciej żeby ten dzień już się skończył. A kolejnego ranka z ulgą wsiadłam w autobus jadący do Siem Reap.
Zarezerwuj najlepszy nocleg w Phnom Penh
A w Siem Reap klimat beztroski i zabawy, pyszne jedzenie, imponujący występ akrobatyczny, relaks w basenie w Downtown Guesthouse i nowi znajomi (sympatyczni Włosi, którzy ujęli mnie swoim poczuciem humoru, przedstawili się bowiem jako astronauci, którzy astronautami zostali, gdyż byli za głupi, by zostać dziennikarzami, tak jak ja). Ostatnia wycieczka po mieście, ostatnie uliczne bbq , ostatni naleśnik z bananem i czekoladą, ostatni drink i ostatnie zakupy. Jeszcze „tylko” 13 godzin na lotnisku w Hanoi i wracam do chińskiego domu. Kawałek serca (że ono się jeszcze ostało?!) zostawiam jednak w Kambodży.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
travelster
25 listopada 2014Zwiedzanie S21 jest rzeczywiście przygnębiające. Za to Siem Reap ma taki niepowtarzalny klimat, że chce się tam wrócić. Mam nadzieję że jeszcze tam kiedyś zawitam.
Eliza
18 lutego 2015Świetne bransoletki! :)
Blog podróżniczy NaWylocie.pl
4 września 2017Super blog, szacunek. Ile warto dni poświęcić na PP? Pozdrawiamy.
Aleksandra Świstow
5 września 2017Moim zdaniem dwa dni spokojnie wystarczą na zwiedzanie, ale jeśli macie więcej czasu to w PP zdecydowanie jest co robić.