Wróciłam do domu po podpisaniu kontraktu z przedszkolem i nagle dotarło do mnie, że oto właśnie po 2,5 roku kończy się na jakiś czas moja swoboda. Już nie będę mogła z dnia na dzień spakować plecaka i wyjechać. Za chwilę zaczną się obowiązki, 5-dniowy tydzień pracy i wolne w wyznaczone z góry dni. Wszystko w szczytnym celu (przyszłoroczna dłuższa podróż lub nauka chińskiego na tutejszym uniwersytecie- życie zweryfikuje, który plan otrzyma pierwszeństwo), ale trochę wolności trzeba na ten cel na chwilę oddać. To co zrobić z ostatnimi tygodniami totalnej swobody jakie mi zostały? Cóż za pytanie! Oczywiście koniecznie trzeba gdzieś pojechać!
Usiadłam przed komputerem i zaczęłam wertować blogi, przewodniki, strony oferujące tanie loty. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw powstała lista miejsc, w które mogłabym pojechać, ale… wszędzie tam, dosłownie wszędzie trwa sobie akurat w najlepsze pora deszczowa. Co robić? Jak nie wiadomo co robić, to najlepiej się z tym problemem przespać. A potem się zrelaksować. A potem spotkać się z przyjaciółmi i zjeść coś dobrego. A potem znowu iść spać. I tak minął weekend a w poniedziałek rano wstukałam w wyszukiwarkę lotów opcję „Hong Kong – cały świat” i wybrałam z listy najtańsze bilety do miejsca, w którym jeszcze nie byłam. W ten sposób wybór padł na Kambodżę. Jeszcze tylko szybkie pytanie do mieszkającej w Phnom Penh blogerki jak ta pora deszczowa tam rzeczywiście wygląda, czy przypadkiem nie jak w Shenzhen, że pada raz na tydzień przez godzinę? Tak samo? Ok, to lecę! To było w poniedziałek rano, w środę wieczorem, po przesiadce na lotnisku w Ho Chi Minh, wylądowałam w Siem Reap. Z 9 kilogramami bagażu na plecach, bez planu i towarzystwa, za to z ogromną ochotą na przygodę.
Do hostelu (jedynego noclegu jaki zarezerwowałam wcześniej, yyy… dzień wcześniej) za 2$ zawiozła mnie oficjalna taksówka lotniska- motocykl. Jak dobrze, że nie miałam zbyt dużo bagażu! Szybki check in w Downtown Guesthouse (polecam z całego serca, może nie najtaniej jak na kambodżańskie warunki, ale naprawdę warto się tu zatrzymać bo i pokoje czyste, jedzenie pyszne, obsługa przemiła i przede wszystkim jest basen), plecak ląduje w moim 6-osobowym pokoju, a ja w barze przy basenie. Barmanka pokazuje na zegarek:
– Spóźniłaś się 10 minut na darmowego shota! Dziś jest ladies night, wszystkie dziewczyny piją za darmo o każdej równej godzinie. Ale nie szkodzi, co ci nalać? Whisky, tequilę, wódkę?
– Tequilę poproszę.
Tak poznaję Florence- Brytyjkę, która przyjechała do Siem Reap na trzy dni i została… trzy tygodnie zaczepiając się do pracy w barze w zamian za nocleg i darmowe drinki. Kilka minut później prowadziliśmy gorące dyskusje o podróżach i emigracji z grupą Amerykanów i dwójką Irlandczyków. Następne kilka wieczorów (ja też zostałam w Siem Reap dłużej niż mój sklecony tej nocy, przy tamtym barze, plan zakładał) będę rozpoczynać właśnie tu.
Zarezerwuj najlepszy nocleg w Siem Reap
Na drugi dzień nawet nie próbowałam obudzić się na wschód słońca, dawno pogodziłam się z faktem, że dużo lepiej idzie mi czekanie aż słońce wstanie niż zrywanie się z łóżka bladym świtem. Pyszne śniadanie (kto mieszkał w Chinach ten wie jak francuska bagietka cieszy, a Kambodża odziedziczyła pieczywo po swoich francuskich kolonizatorach) i ruszam rowerem odwiedzić najważniejsze atrakcje turystyczne okolicy: Angkor Wat, Bayon i Ta Prohm. Ku mojemu zaskoczeniu to nie słynna Angkor Wat robi na mnie największe wrażenie, a zawładnięta przez naturę, zagubiona w dżungli Ta Prohm (świątyniom Siem Reap poświęcę oddzielny wpis).
Jest pięknie, parno i duszno (choć porównując do pogody w Shenzhen muszę przyznać, że jakby trochę mniej gorąco). Popołudniu wracam do miasta głodna i brudna, ale z głową pełną pięknych obrazów i kartą pamięci pełną niezwykłych zdjęć. Tradycyjny kambodżański amok na obiad (pycha!), orzeźwiający prysznic i relaks w basenie na deser. Wieczorem, razem z poznanymi wczoraj Amerykanami ruszymy backpackerską imprezową trasą przez Pub Street: Charlie’s, Angkor What? i na zakończenie nocy X Bar. Oj jutro trzeba będzie odespać te szaleństwa.
Nowy dzień przychodzi za szybko, głowa za ciężka na rower, odwiedzam więc kolejne świątynie wynajętym tuk tukiem. Zatrzymuję się kolejno przy zdającej się przegrywać walkę z siłami natury Preah Khan, odgrodzonej od reszty świata wodami jeziora Neak Pean, do której trzeba przemaszerować drewnianą kładką, malowniczą Ta Som i majestatyczną Pre Rup, z której rozciąga się piękny widok na okolicę. Klimat kamiennych budowli porośniętych bujną roślinnością, niezrozumiałych symboli, których znaczenie chcę koniecznie rozszyfrować i wszechobecnej odległej kambodżańskiej historii pochłaniają mnie bez reszty. W połowie dnia łapie mnie deszcz, gdy minie, pola ryżowe zdają się zielenić jeszcze bardziej.
Po powrocie do miasta udaję się na wieczorne zakupy na słynnym Night Market i kolację z poznanym wczoraj Anthonym. Siedzimy w Kambodży w meksykańskiej restauracji: ja- Polka, mieszkająca od 2 lat w Chinach i on- Irlandczyk, który po 6 latach porzucił właśnie Australię i przeprowadza się do USA i obydwoje uważamy, że to bardzo zabawne- ten nasz kulturowy mix. Ja śmieję się z opowieści o jego pracy w rezerwacie, w którym pomagał małym pingwinom podnieść się, gdy się niezdary przewróciły, on z moich potyczek z chińską codziennością.
Kolejnego poranka wsiadam na rower i ruszam w stronę pływającej wioski. Jadę wąską drogą, mijając sklecone z kawałków drewna i blachy domki, bose dzieci machają do mnie, mijani Khmerowie uśmiechają się serdecznie. Jadę i czuję taką niezwykłą radość z tego, że jestem tu, teraz, sama, że nic nie muszę, że nic mnie nie goni. Zatrzymuję się w przydrożnym barze, wyciągam się w hamaku i w milczeniu patrzę na ciągnące się po horyzont ryżowe pola. Po 12 km dojeżdżam do Tonle Sap. Opcja wynajęcia łódki i zaglądania ludziom do domów w ramach turystycznej trasy zupełnie do mnie nie przemawia, schodzę więc na pozbawiony zieleni, czerwony wysuszoną bezlitosnym słońcem ziemią brzeg jeziora.
Już po kilku minutach otacza mnie gromadka dzieci: szczerbatych, bosych i ciekawskich. Widzę smutek w ich oczach, gdy odmawiam podarowania im dolara, ale za chwilę świecą one radością, wyciągam bowiem z torby balony. Dzieciaki cieszą się, skaczą, międzynarodowym migowym tłumaczą kto jest czyją siostrą, kto czyim bratem, pokazują na palcach ile mają lat, który jest ich dom, która kobieta, to ich mama. Na chwilę zapominają o swojej żebraczej powinności, a ja obiecuję sobie wrócić tu kiedyś z większym zapasem czasu (i balonów, setka rozeszła się w kilka minut) i zaczepić się do szkoły na wolontariat.
W drodze powrotnej wspinam się na jedyne okoliczne wzgórze. Na jego szczycie znajdują się ruiny Prasat Kraom. Po raz pierwszy w Kambodży mam okazję obcować ze świątynią sam na sam. Warto było wejść tu mimo zabójczego upału.
Potem relaks w basenie, mango shake za dolara i tradycyjny kambodżański lok lak na obiad. Ostatnia mrożona margarita w Vivie i pożegnanie z fantastycznymi ludźmi, których tu poznałam. Jutro wczesnym rankiem ruszam w kierunku Battambang, gdzie spotkam się z Florence (tą barmanką od darmowej tequili, która w końcu zdecydowała się ruszyć w dalszą drogę). Nie jest łatwo mi stąd wyjeżdżać, decyzję ułatwia świadomość, że wrócę tu pod koniec mojej kambodżańskiej przygody.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Ewa
6 września 2014Ach Kambodża! Mam stamtąd same pozytywne wspomnienia, w tym naszego kierowcę tuk-tuka, którego nazywałyśmy z kumpelą Lucky od napisu na jego kasku (tak, miał kask!). Jakiś czas później oglądałam zdjęcia znajomego z Siem Reap i kogo zobaczyłam – Lucky’ego! Zupełnie przypadkiem :)
A wracając do samego Siem Reap, zachwyciły mnie świątynie Angkoru. Padało prawie cały dzien, jak tam byłam, dopiero po południu wyszło słońce i nie żałuję. Deszcz, dżungla, porośnięte mchem kamienie – to wszystko tworzyło fantastyczny klimat.
Andrzej
7 września 2014Mam wrażenie, że tam się kompletnie nic nie zmieniło :)
Dodam tylko, że na Arktyce jest tak fajnie, że złota godzina trwa przez 4 godziny i nie trzeba się spieszyć latem, ani na wschód, ani zachód słońca :D
Marta
7 września 2014Pięknie napisane. Bardzo cieszę się, że wyjazd się udał i wróciłaś cała i zdrowa :) A przede mną Chiny- już w przyszłym miesiącu. Bilety kolejowe, o których Tobie pisałam, już mam. Nie ma to jednak jak znajomy tamtejszy tubylec, mówiący na dokładkę po polsku :) . Pozdrawiam cieplutko :)
Just me
8 września 2014Zawsze lubiłam Cię czytać, ale piszesz coraz lepiej :-)
No i gratuluję pojawiania się w WO! Super!
Mój blog
9 września 2014Zazdroszczę wyjazdu :) Czasem szkoda mi, że mam tyle różnych, życiowych zobowiązań i tymczasowo, mogę jedynie powzdychać po przeczytaniu takich wpisów :)
Martyna
16 września 2014Hej! Do Kambodży ciągnie mnie od dawna i jest w końcu konkretny plan, by odwiedzić ją na początku przyszłego roku :) W internecie wyczytałam, że wizę można dostać od ręki po przekroczeniu granicy. Czy tak rzeczywiście było? A może wyrabiałaś wcześniej? Będę wdzięczna za takie info z pierwszej ręki :)
Radosław
18 października 2014Jak przyjemnie czytało mi się ten wpis… Czułem jakbym podróżował z Tobą, dosłownie :) Z punktu widzenia monitora, to wszystko jest takie magiczne, cudowne i odległe… Zazdroszczę takich podróży, odkrywania świata, pięknych miejsc. Na pewno masz mnóstwo niesamowitych wspomnień z tych miejsc…
Żaneta
18 grudnia 2014Trafiłam tutaj zupełnie przez przypadek i rozczuliłam sie czytając to co piszesz. Ledwo 2 tygodnie temu wróciłam z Kambodży, a juz chce tam wracać bo niedosyt pozostał ogromny! Powodzenia w tym co robisz, ja tymczasem zabieram sie za wertowanie bloga – cos czuje ze sporo rzeczy mnie w nim zainteresuje :-)
Aga
21 października 2016Czy da rade odwiedzic te najfajniejsze swiatynie w jeden caly dzien? Czy da sie to zrobic (tzn czy nie umre z wyczerpania;)) na rowerze czy o wiele lepiej tuk tukiem? Daleko to jest od 'centrum’? dzieki :)
Mariola Gajek
10 lipca 2017Fajnie powspominać .Chętnie bym tam wróciła.
Pojechana - The Real Gone
11 lipca 2017No to na co czekasz!
Jerzy Ostrowski
10 lipca 2017poznaje tą małpę! Zebrala o jednego dolara!
Pojechana - The Real Gone
11 lipca 2017Pewnie chciała na piwo ;-)
Ariana Engler
10 lipca 2017Kambodża – moje marzenie, które spełni się już w paździeniku z Twoim udziałem Olu. Nie mogę się doczekać!
Pojechana - The Real Gone
11 lipca 2017Już nie mogę się doczekać :-)
Adriana Stefaniak
10 lipca 2017Bylam w pazdzierniku.Jestem zakochana w Kambodzy i wracam juz w lutym tez sama…
Pojechana - The Real Gone
11 lipca 2017Super!
azznar
31 sierpnia 2018jak ja nie lubie takich blogow, zakompleksionych polek .
zamiast przydatnych info , achy i ochy bo panienka z jakims menelem amerykanskim shota wypila.
egzaltacja i wzajemna adoracja nic wiecej.
Lysiakiem to Pani nie jest
takie pisanie bylo dobre 40 lat temu
nic nie warte to jest
kazdy kto podrozowal chociaz troche ma wlasny miloin takich przezyc
a ci co nie jezdza tu nie zajrza
sorry tak to odebralem
Ania
12 lutego 2019Nie da sie czytac tego co piszesz. Czytales swoje wypociny przed wyslaniem? Chyba nie. Blad na bledzie i co za interpunkcja! Jakies nowe zasady.
Kazdy czlowiek jest inny i to co podoba sie Tobie niekoniecznie podoba sie innym i odwrotnie. Poza tym kto powiedzial, ze ten, komu podoba sie Kambodza nie zachwyca sie tez Europa? Jestes strasznie ograniczony z tego co widac.