Pobudka wczesnym rankiem, tuk-tuk ma przyjechać po mnie w przedziale 7-8, o 8:30 odpływa łódź – takie informacje otrzymałam kupując dzień wcześniej bilet z Siem Reap do Battambang. O 8:15 kierowcy dalej nie ma. Podjeżdża o 8:20, wsiadam razem z poznanymi wczoraj Francuzami, jedziemy jakieś 500 metrów. Naprawdę! Przesiadamy się w zatłoczonego mini busa. Po 5 minutach jazdy zatrzymujemy się, by zabrać kolejne kilka osób. Teraz na siedzeniach dla czwórki, siedzi szóstka ludzi, wszyscy z bagażami na kolanach. Na szczęście do portu tylko 13 km.
Zajmuję jedno z ostatnich miejsc siedzących na łodzi, a ludzie wciąż wsiadają i wsiadają… Przez głowę przebiega mi myśl „całe szczęście, że to nie morze, większe szanse, że nikt nie zginie, gdy łajba zatonie”. Silnik ryczy jak szalony, zagłusza nawet muzykę w słuchawkach, za pomocą której próbuję oszukać hałas. Część pasażerów siedzi na podłodze – oczami wyobraźni widzę siebie awanturującą się z załogą, gdyby to mi przypadł ten „zaszczyt”. Rejs ma potrwać 8 godzin…
Po 15 minutach podpływamy do zacumowanej na środku jeziora łodzi. Z prawej strony, z lewej strony, znowu z prawej. Odnoszę wrażenie jakby kapitan pierwszy raz w życiu siedział za sterem. Część załogi przeskakuje na bliźniaczą łódź, montują nowy silnik, my czekamy. Próbują odpalić… raz, drugi, trzeci… nic z tego. Musimy (a jakże!) wziąć ją na hol. Znowu próbujemy z prawej, znowu z lewej. Jedno szarpnięcie, drugie, ok, jest! Silnik zaskoczył. Odpływamy kilkaset metrów, silnik drugiej łodzi gaśnie. Zaczynamy wszystko od nowa: lewa strona, prawa strona… Wchodzę na dach, buduję sobie cień za pomocą bagaży, gumek do włosów i ręcznika, i znudzona permanentnym zamieszaniem zasypiam.
Budzi mnie ostre szarpnięcie i jeszcze potężniejszy ryk silnika. Okazuje się, że nie tylko ja ucięłam sobie drzemkę, zasnął też kapitan i łódź utknęła w zaroślach. Po raz kolejny mam wrażenie, że to debiut na wodzie tej załogi. Szamotanina nie trwa na szczęście długo, już za chwilę płyniemy dalej, a wokół nas rozciągają się kojące widoki na rozlewiska poprzeplatane pływającymi wioskami skleconymi niedbale z kawałków blachy, drewna i wszystkiego co akurat było pod ręką.
Co raz mija nas wioząca całą rodzinę chybotliwa łódeczka, nagie dzieci krzyczą radośnie i machają do nas. Widoki umilają, twardość drewnianych siedzisk i podłogi uprzykrzają kolejne godziny rejsu. Choć trasę tą z czystym sumieniem zarekomenduję każdemu, przyznam, że gdy dopływamy do celu odczuwam ulgę.
Battambang to miasteczko, którego urok polega właściwie na tym, że nie ma tam nic ciekawego. To doskonałe miejsce, żeby poobserwować codzienność Khmerów. To również doskonałe miejsce, żeby po prostu się zrelaksować, z dala od typowo turystycznych destynacji. Ganesha Hostel, do którego trafiam śladami poznanych w Siem Reap dziewczyn, to wprost wymarzone miejsce na chwilę zaczerpnięcia oddechu. Jednak, że ja za długo w miejscu wysiedzieć nie mogę, razem ze Stephanie – współlokatorką z Nowej Zelandii, sprawdzam atrakcje wymienione w przewodnikach. I tak: miejski market to po prostu miejski market, który może (choć nie jestem pewna czy oby na pewno) zainteresowałby kogoś, kto tu nagle wpadł przypadkiem, nigdy wcześniej nie będąc w żadnym innym miejscu w Azji. Przejażdżka bambusowym pociągiem jest zabawna (właściwie to platforma na kołach pędząca po torach przez pola – łatwo rozbieralna, gdyż tory są tylko jedne, a „pociągi” jeżdżą w obydwu kierunkach i ten z mniejszą ilością pasażerów na pokładzie, ma obowiązek usunąć się z torów, by przepuścić drugi), ale gdybym przyjechała tu autobusem tylko dla tej atrakcji, to byłabym bardzo rozczarowana.
Wspinamy się do świątyni Wat Banan, znajdującej się na szczycie wzgórza, z którego rozpościera się widok na całą okolicę. I tu jest pięknie. Chwilę po zmierzchu, obserwujemy miliony nietoperzy opuszczających jaskinię w drodze na kolację. I ta atrakcja robi na mnie ogromne wrażenie. Jednak zdecydowanie najbardziej spektakularną częścią tego etapu mojej podróży, były widoki towarzyszące rejsowi z Siem Reap i to właśnie dla rejsu rzeką Sangke warto wybrać się w te rejony.
Zarezerwuj najlepszy nocleg w Battambang
Na drugi dzień po przyjeździe do Battambang, umawiam się z kierowcą tuk-tuka, że przyjedzie po mnie kilka minut przez 22, żeby zawieźć mnie na dworzec autobusowy, skąd o 22:30 mam wyruszyć w długą drogę na wybrzeże. Kilka minut po 22 dalej go nie ma, więc zaczynam nerwowo maszerować w stronę dworca. Miasteczko wydaje się kompletnie wymarłe, ulice opustoszale i ciemne. Szybko orientuję się, że nie uda mi się złapać żadnego transportu, marsz więc zamieniam w trucht, a w myślach dziękuję samej sobie, że nie dołożyłam do plecaka tych kilku dodatkowych ciuchów, które rzekomo „nic nie ważą”. Po ciemku wszystkie ulice wyglądają tak samo, mapa w telefonie oczywiście odmawia posłuszeństwa, w końcu trafia się jakiś zabłąkany przechodzień, który wskazuje mi drogę. Wskakuję do autobusu w ostatnim momencie. Przede mną 6,5 godziny w sypialnym autobusie, 2,5 godziny na dworcu w Phnom Penh i 5,5 godziny w kolejnym autobusie, żeby w końcu postawić stopę na kambodżańskiej plaży. Kolejny przystanek to Sihanoukville!
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Puszkowa
24 września 2014Czyli atrakcje mimo braku atrakcji :). Umarłabym ze strachu. No cóż, świat nie musi wszędzie pędzić tak samo :) A ja za trzy tygodnie : Chiny i Hong Kong. Teraz namiętnie przeglądam Twoje posty, bo jednak lepiej wiedzieć od kogoś niż z przewodników. Pozdrawiam ciepło :)Marta
Justa
24 września 2014Nie mogę, sternik zasnął dobrze że to nie był kierowca.
Norbert Wojciechowski
26 września 2014Fantastyczna fotorelacja podparta ciekawą treścią – to lubię. Będę na pewno częstszym gościem na blogu, bo również uwielbiam podróże, ale nie tylko swoje. Fajnie czasami poobserwować jakie inni mieli perypetie.
eastwego
27 sierpnia 2015Hej! Super post, ale czy jesteś pewna, że to była świątynia Wat Banan? Byliśmy tam ostatnio i Wat Banan była na szczycie wzgórza, ale widoków nie było i wchodziło się do ogromnych schodach. Ta, którą widzę na zdjęciach to Phnom Sampeou…
Marcin
14 września 2016Wow, fantastyczna fotorelacja jestem pod wielkim wrażeniem :) a masz może fotorelacje z Malediw ?