Los lubi zakręty, czasem tak ostre, że można niepostrzeżenie wypaść z obranego wcześniej toru, czasem wystarczy większy wybój. Na szczęście z biegiem lat i zbieranych doświadczeń, nauczyłam się nie siedzieć bezczynnie na poboczu drogi, z której mnie właśnie wyrzuciło. Wiem już też, że nie zawsze można na nią wrócić, czasami trzeba skręcić w bok i wydeptywać sobie nową, własną ścieżkę, co właśnie od niedawna robię, w pojedynkę.
Początkowo mój spanikowany umysł wymyślał coraz to bardziej spektakularne sposoby ucieczki przed dopadającą mnie znienacka, całkiem nową rzeczywistością. Chciałam ruszyć w wielomiesięczną podróż bez żadnego planu, albo przenieść się do jakiegoś jeszcze bardziej egzotycznego kraju, rzucić wszystko, wszystko zmienić. Jednak, gdy odrobinę ochłonęłam, doszukałam się pierwszego pozytywnego aspektu tej zupełnie nowej sytuacji. Otóż uświadomiłam sobie, że ja naprawdę lubię Chiny, dobrze się tu czuję i chcę tu zostać jeszcze trochę (wciąż nie wiem jak długo) choćby po to, by skończyć książkę, nad którą pracuję od jakiegoś czasu. Przypomniałam sobie, że tylko ode mnie zależy czy będę tu i teraz szczęśliwa, że muszę tylko zbudować sobie od nowa swój mały świat w tym wielkim mieście. Podwaliny już miałam- swoje „to chcę” i „tego nie chcę”, grono sprzyjających mi ludzi i zaliczony podstawowy kurs przetrwania w chińskiej miejskiej dżungli- uważam, że to sporo jak na początek.
Przeprowadziłam się do centrum Shenzhen, na typowo chińskie wielkomiejskie osiedle. Zamieszkałam w dwudziesto siedmiopiętrowym mrówkowcu pełnym ludzi, labiryntów i karaluchów (w ramach rekompensaty jest basen). Blok jest tak wysoki, że aby stojąc na balkonie dojrzeć jego szczyt, muszę zadrzeć głowę najbardziej jak potrafię. Moje mieszkanie, dzielone z pięcioma osobami z różnych stron świata, znajduje się na czwartym piętrze. Cyfra cztery uchodzi w Chinach za najbardziej pechową, ale jako, że na szczęśliwym ósmym mi się ostatnio nie poszczęściło, wzięłam to za dobry omen.
Podwórkowe bambusy dorastają tu do siódmego piętra. Z okna widać park, nad którym nocą szybują oświetlone kolorowymi diodami latawce. Jego centralnym punktem jest góra, na której szczycie dumnie pręży pierś olbrzymia kamienna postać Denga Xiaopinga. To dość szczególna atrakcja- obserwowanie Chińczyków tłumnie robiących sobie zdjęcia i składających kwiaty pod pomnikiem polityka odpowiedzialnego za masakrę na Placu Tiananmen. Nikomu to zdaje się nie przeszkadzać, tu jest traktowany jako ojciec- założyciel Shenzhen (to on podpisał dokument tworzący specjalną strefę ekonomiczną).
W ciągu dnia na podwórku tętni życiem kolorowe targowisko. Sandały z brokatowej gumy, żeliwne wooki, elastyczne skarpetki, w których cuchną stopy. Warzywa, owoce, zegarmistrz, krawiec, pikantna papryka nadziewana mięsem mielonym. Kakofonia dźwięków wydawanych przez automaty dla dzieci, w które zaciekłe uderzają dziadkowie, w nadziei na nagrodę dla wnuczka. Babcia wysadza dziewczynkę przed głównym wejściem do osiedlowego supermarketu, strumień moczu rozpryskuje się o szczebelki kratki ściekowej, wokół biegają dzieciaki z gołymi tyłkami wyglądającymi wesoło z dziury w majtkach. Wieczorem na pobliskie alejki wylewa się pidżamowa armia, w każdym rogu rozbrzmiewa muzyka. To czas wspólnych ćwiczeń, tańców i śpiewów seniorów. W drodze do sklepu mijam staruszków chodzących dla zdrowia tyłem (by rozruszać nieużywane za dnia mięśnie i ścięgna), w dłoniach obracają pary orzechów włoskich, by odprężyć umysł i poprawić krążenie. Młodzi mężczyźni grają w ping ponga, ktoś ćwiczy tai chi.
Przeprowadzka do centrum to dużo większe możliwości obcowania z chińską wielkomiejską rzeczywistością, nowe znajomości, nowe doznania, ale też konieczność znalezienia nowej pracy. Zanim jednak wpadnę w wir nowego życia, dałam sobie trochę czasu na okrzepnięcie w zaistniałej sytuacji i nowym miejscu. To dobry czas, by zapytać siebie samej co jest dla mnie ważne, czas układania nowego planu (ale tym razem już nie takiego na zawsze i na wieki wieków amen), wyznaczania celów, nadawania sprawom priorytetów. To czas rozmyślań i podsumowań. I prób wyciągania wniosków z lekcji, jaką dało mi właśnie życie. Czego się zatem nauczyłam?
… że każda, nawet najtrudniejsza zmiana niesie w sobie jakieś dobro
Zmiany przebiegają w różny sposób. Bywają niekiedy bardzo trudne i bolesne. I nie zawsze to my jesteśmy ich siłą napędową. Zdarza się, że spadają na nas niespodziewanie burząc nasze szczęście, bezpieczeństwo, poczucie przynależności, życiowy plan. Jednak czasem jeden świat musi odejść, umrzeć, by mógł narodzić się nowy. Kto z nas nie przeżył choć raz końca świata w swoim życiu? Ale każdy koniec świata, to początek nowego. To nowe możliwości, to twórcza energia. To szansa na budowanie lepszej rzeczywistości według własnych zasad. To też czas obcowania ze swoją świadomością i uczuciami, bardziej niż zwykle, głębiej, mocniej. To szansa na poznanie zakamarków swoich potrzeb. Dobra chwila, by zatrzymać się i zapytać siebie samego „kim jestem?”, „czego chcę?” i zacząć słuchać odpowiedzi.
…że pewne jest tylko to co tu i teraz
Niby takie oczywiste, a tak rzadko o tym pamiętamy. Tak, życie jest teraz! I to jedyne, co mamy pewnego. Możemy marzyć o wspaniałej przyszłości, możemy rozpamiętywać przeszłość i… przegapić teraźniejszość. A to dziś jest wspaniały dzień. Nie wczoraj, nie jutro. I dziś powinniśmy żyć pełną piersią i cieszyć się każdą chwilą. Bo jutra nigdy nie możemy być pewni, a wczoraj jest już przeszłością, z której możemy jedynie wyciągać wnioski- nie, nie na przyszłość. Na dziś. To dziś możemy sprawić sobie przyjemność, to dziś możemy być dla siebie dobrzy. Tak, dla siebie. Bo kto będzie o nas pamiętał jeśli nie my sami?
Tak dużo czasu zawsze spędzałam na kreśleniu planów, a tu nagle bum! Dotychczasowe życie wystrzeliło w kosmos i przepadło gdzieś na jakiejś odległej orbicie. Teraz staram się kierować swoimi aktualnymi potrzebami, a nie nakreślonym z chirurgiczną precyzją planem. Łatwiej reagować na otaczającą nas rzeczywistość, łatwiej ją kreować, gdy nie trzymają nas sztywne ramy oczekiwań i zobowiązań. Warto skupić się na dziś i cieszyć się nim.
…że samoświadomość uszczęśliwia, a schematy nas upupiają
W mojej ocenie zarówno odejście z dawnej pracy w korporacji, jak i przeprowadzka do Chin, nie były jakimś totalnym wyrwaniem się ze schematu „odpowiedniego” życia. Absolutnie nic niezwykłego w tych decyzjach nie było, po prostu skorzystałam z okazji, które rzucił mi pod nogi los. Ale w Chinach wpadłam w zupełnie nowy, nieznany mi dotąd rytm codzienności. Nauczyłam się dużo o inności, odkryłam nowe możliwości. Nauczyłam się też dużo o sobie i doceniłam wagę uczciwości wobec samej siebie. Odległość (i tu niekoniecznie o tą fizyczną mi chodzi) sprzyja przyglądaniu się sprawom z innej, szerszej perspektywy. Obcowanie z ludźmi, którzy żyją inaczej, niż zwykło się żyć w naszym kręgu kulturowym, bardzo otwiera oczy. Do tego to w Chinach skończyłam trzydzieści lat i… nie wpadłam żadną czarną dziurę. Naprawdę! Wprost przeciwnie, zaczęłam żyć bardziej, pełniej, bardziej świadoma swoich potrzeb i tego, czego chciałabym w swoim życiu unikać. W wyniku splotu miejsca, okoliczności i czasu udało mi się wyrwać z wiążącego umysł i ręce przekonania, że czegoś mi nie wypada. W pewnym momencie poczułam, że wprost przeciwnie, teraz mogę wszystko. Wpływ na to miała też na pewno odzyskana wolność- tak, tak, o samotności mówię. O samotności, która pozwala skupić się na własnych pragnieniach, bez konieczności kompromisów, które czasem przyćmiewają przyjemność dochodzenia do celu.
Wiem czego chcę, wiem czego w swoim życiu nie potrzebuję, a przede wszystkim na co, za nic w świecie, nie chcę się godzić. Zdarza się jednak jeszcze czasem, że dopada mnie myśl o jakiejś powinności wobec życia, o poprawności narzuconej przez zasady społeczeństwa, w którym dorastałam. Że mąż, dzieci, pieniądze, dom z ogródkiem, fundusz emerytalny, zapuszczanie korzeni. Że już, teraz, że coś muszę, że czas działa na moją niekorzyść. I smutek mnie wtedy ogarnia, chwilowe zwątpienie: czy dobrą drogą iść postanowiłam? Czy słuszne decyzje podjęłam? To echa schematów wyrywają mnie z mojego poczucia szczęścia i ekscytacji możliwościami, u wrót których stoję. Upupić mnie próbują. Ale już sama świadomość tego sprawia, że wiem, że się im nie dam.
Trzymajcie za mnie kciuki!
wg108
28 maja 2014No to trzymamy ;)
Ola Świstow
29 maja 2014Dzięki :-)
baixiaotai
28 maja 2014Ja też w pewnym momencie stwierdziłam, że mimo wszystkich „powinności” zostanę jednak w Chinach, bo je pokochałam. Na dobre mi wyszło – czego i Tobie życzę :)
Ola Świstow
29 maja 2014Fajne te Chiny, co? :-)
baixiaotai
30 maja 2014Czasem fajne, czasem nie – jak to w życiu :) Ale fakt – coś w sobie mają. I to coś trzyma mocno :)
Ewa
28 maja 2014trzymamy!
Przem.ek
28 maja 2014Mądre słowa , powodzenia !
Ola Świstow
29 maja 2014Dziękuję!
Monika Gabas
28 maja 2014Każdy koniec jest nowym początkiem – oby ten był początkiem czegoś wspaniałego :)
Ola Świstow
29 maja 2014Obiecuję, że jak przeżyję coś wspaniałego, to się na pewno tym z Wami podzielę ;-)
kanoklik
28 maja 2014Każda zmiana niesie za sobą proces adaptacji do nowych warunków. Oby wszystko poszło tak jak sobie wymyśliłaś. Trzymam kciuki no i czekam na książkę. Jestem pewna, że będzie super. Pozdrawiam cieplutko Kasia
Ola Świstow
29 maja 2014Wiesz Kasiu, ja gdzieś tam w głębi serca cichutko liczę, że mnie życie czymś pozytywnie zaskoczy :-) Ale najpierw książka :-D
asiaya
28 maja 2014Tak, dokładnie tak! Nic nie jest dane raz na zawsze. Korzystaj z woności i tak! z samotności też! Pisz książkę, ja ją na pewno kupię! :)
Ola Świstow
29 maja 2014Takie deklaracje to dla mnie najlepsza motywacja :-)
Kinga
28 maja 2014Wzruszył mnie ten wpis, rozumiem Cię dobrze. Powodzenia na zawsze własnej ścieżce!
Ola Świstow
29 maja 2014A mnie wzruszają Wasze komentarze, dziękuję!
Just me
28 maja 2014Wspaniała postawa, tak trzymaj! A ja tymczasem potrzymam kciuki za Ciebie.
Ola Świstow
29 maja 2014No staram się jak mogę :-)
Just me
29 maja 2014Aha, i bardzo chętnie sięgnę po Twoją książkę!
Monika
28 maja 2014Powodzenia!
Gosia
28 maja 2014Olu powodzenia i wytrwalosci w nowych okolicznosciach zyciowych. Trzymam mocno kciuki.
Ola Świstow
29 maja 2014Dzięki Gosiu :-)
Aneta
28 maja 2014Dzięki za ten wpis, poruszyłaś mnie. Na tyle, że pierwszy raz zdecydowałam się skomentować. Też tak miałam. Moje przemyślenie jest takie, że to chyba też pełnia życia w jakiś sposób, chociaż trudniejszy do przełknięcia kawałek tak samo wartościowy. I jeszcze bo jakoś mi się skojarzyło: https://www.youtube.com/watch?v=Hm46th-UsRE .
Ewa 50+
28 maja 2014Olu, trafiasz zawsze w sedno i do naszych czytelniczych serc. Ja również kupię Twoją książkę – czekam na nią. Czekam również na Twoją ponowną wizytę w Południku Zero przy Wilczej. Trzymaj się, pisz dla nas! A ja trzymam za Ciebie kciuki.
Monika
28 maja 2014Wzruszył mnie ten wpis. Przypomniałam sobie, kiedy sama rozstałam się po 5 latach i jak się wtedy czułam. Nad czym rozmyślałam, co rozważałam. Na chwilę świat się dla mnie zatrzymał, zawalił, a uczucie pustki w środku nakazywało mi natychmiast podjąć jakieś działanie, żeby nie siedzieć bezczynnie i nie rozmyślać.
Jak to mówią: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. A koniec jest nowym początkiem. A marzenia? Plany? One zawsze pozostają te same. Marzyliśmy że będziemy razem podróżować po Azji. W naszym związku nie wyszło, ale we mnie marzenia zostały i spełniam je, tylko ze swoim (od dwóch lat) Mężem :) Rozstanie wyszło mi tylko na dobre. Poznałam Kogoś z Kim tak samo, a wręcz jeszcze bardziej mogę dzielić swoje marzenia i pasje. Z Kim czuję się jeszcze szczęśliwsza i jeszcze bezpieczniejsza. Dlatego trzymam za Ciebie kciuki! Oraz za książkę, którą z pewnością kupię! :) Czas leczy rany, pojawiają się nowe możliwości i coś co kłuje Cię teraz z czasem przestanie mieć znaczenie. Trzymaj się mocno! :) Pozdrawiam!
Gapowiczka
28 maja 2014Ola, chociaz Cie kompletenie nie znam, to trzymam za Ciebie kciuki, za Twoja ksiazke i wszystkie marzenia, ktore czekaja na realizacje. Na pewno dasz sobie rade! Pozdrowienia z Toronto!
VB
28 maja 2014Koniec jednego jest początkiem czegoś innego.
Ważne by żyć w zgodzie z sobą, po swojemu.
Powodzenia w dalszej drodze przez życie :)
Rozi
28 maja 2014Trzymaj się Olu, kibicuję mocno!
madrugada
28 maja 2014Dziękuje za ten wpis! Nasze życie w cale nie musi być skomplikowane, żebyśmy byli szczęśliwi tak po prostu:)
Travelling Milady
28 maja 2014Podziwiam i gratuluję. Ja też mam przełomowy moment, ale póki co jest ciężko i choć wierzę, że wyjdzie z tego coś dobrego to nie jest lekko. Z tym większą przyjemnością czytam o takich zmianach jak Twoja. Powodzenia w dalszym życiu:)
Danuta
28 maja 2014Powodzenia i czekam na te ksiazke!;)
Pietia
29 maja 2014Jestem na podobnym etapie zycia, a raczej na jego zakrecie, wiec doskonale Cie rozumiem. Dziekuje za przepiekny i madry tekst, taki w sam raz, wlasnie na dzis… Kciuki trzymam az kostki bieleja:) Trzymaj sie! Samych dobrych decyzji!
whereisjuli.com
29 maja 2014Nawet nie wiem, jak mnie cieszy sposób Twojego myślenia Olka! I zobaczysz, już jutro, że samotne podróżowanie jest fajne, może i fajniejsze nawet… Uśmiechaj się! Niech to się nie zmienia.
grzegorz m
29 maja 2014Glowa do gory. Jak u dzieci zawsze mozna sie podniesc i isc dalej, nawet jak traci sie chec dodalszej drogi. Czytam i trzymam kciuki, Znasz mnie – tez sie nie poddalem, pozdrowka,
Majkabally
29 maja 2014Witaj!
O rany, wszystkiego dobrego, naprawdę życzę najlepszego. Bądź silna i skup się teraz na sobie. Czekam na książkę, buziak!
LifeTrip
29 maja 2014Naprawdę jesteś POJECHANA i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu! :D
Podziwiam twoje podejście do życia! Super Blog!
zimawub
29 maja 2014Jakis magnes chyba jest w tych Chinach, bo ciezko powrocic na druga strone muru. Ja tez postanowilem, ze zostaje. Trzeci rok z rzedu. Bedzie ok, glowa do gory, usmiechaja sie z gory chmury…
No a ta przeprowadzka z Dameisha do centrum… wow. Ja pojechalbym z centrum w druga strone, ale rozumiem.Tu mozliwosci jest multum
ekspedycja
1 czerwca 2014Życzę powodzenia – nie oglądaj się za siebie i nie zbaczaj z drogi, którą miałaś odwagę obrać, a o której inni mogą tylko marzyć… No i czekam niecierpliwie na Twoją książkę!
Ewa
2 czerwca 2014Ola, powodzenia i czekam na książkę! :)
Andrzej
3 czerwca 2014„Odległość (i tu niekoniecznie o tą fizyczną mi chodzi) sprzyja przyglądaniu się sprawom z innej, szerszej perspektywy. Obcowanie z ludźmi, którzy żyją inaczej, niż zwykło się żyć w naszym kręgu kulturowym, bardzo otwiera oczy.” – no jakbyś wyjęła to z mojej głowy! 100% racji i cokolwiek sobie tam postanowiłaś, trzymam kciuki!
No i w ogóle kiedy się zdzwaniamy?
Magda
4 czerwca 2014Czy w Chinach da się w ogóle uniknąć karaluchów? czy one są tam dosłownie wszędzie? bo będę musiala wyjechać do chin a niestety mam fobie…
Andrzej
5 czerwca 2014Są absolutnie wszędzie! Nawet czasem do łóżka wchodzą ;-) I do metra… jak jest miejsce!
Ola Świstow
8 czerwca 2014W Shenzhen przerzuciły się na taksówki ;-)
Edyta
9 czerwca 2014to chyba te nowoczesne..? ;) a rikszami nie jeżdżą już..?Pozdrawiam Olu i życzę powodzenia we wszystkim…Edyta K
Edyta
9 czerwca 2014ale wstyd,takiego byka ort strzelilam…starosc nie radosc ;)….hahaha…ale sens ten sam
Ola Świstow
9 czerwca 2014Poprawiłam żebyś się nie musiała wstydzić ;-)
lenar.waw.pl
27 czerwca 2014to bardzo ciekawe co piszesz :)
Janek
30 czerwca 2014Pięknie napisane, czekamy na książkę!
Martin
27 października 2014Trzymamy ! :)
Agnieszka
24 marca 2016Kilka godzin temu wpadlam, tu przypadkiem – i jestem juz kolejna godzine…pozna w nocy . Blog super , podziwiam !!!! Jestem przed swoja pierwsza podroza road trip usa …. i jak kazdego dopadaja mnie watpliwosci …Zamiast zapuszczac korzeni planuje kolejne wyprawy , ogarniam dom+ corka +praca. I dzieki takim wpisa jak Twoje , wiem , ze nie zwarowialam… jak niektorzy sadza ;) Bede wracac napewno i to czesto .;) Serdecznie pozdrawiam
Asia z mTower
23 lipca 2024Ciekawy wpis, trzymaj się