„Mieszkam w Australii od maja i nigdy mi się nie udało”, „Kiedy byliśmy w Australii to chyba było dla nich za zimno”, „Mieszkam tu 4 lata i widziałem tylko raz”, „Nie, niestety nie udało się” – takie odpowiedzi słyszeliśmy gdy pytaliśmy znajomych czy widzieli koalę na wolności. Dlatego, żeby nie ryzykować, że nie zobaczymy wcale, już na początku naszej podróży pojechaliśmy do Lone Pine Koala Sanctuary. Dlatego na wybrzeżu wyglądaliśmy kangurów i walabie, a wysoko w konary drzew wpatrywaliśmy się głównie wieczorem czekając aż zaczną schodzić z nich łakome oposy. Dlatego starałam się nie nakręcać i nie liczyć za bardzo, że nam się uda. Ale bardzo, bardzo, strasznie, na maksa chciałam spotkać na wolności koalę!
To był nasz drugi tydzień w Australii, jechaliśmy Great Ocean Road, dzień chylił się ku końcowi. Postanowiliśmy odbić odrobinę z głównej trasy i zatrzymać się na noc na darmowym kempingu w Great Otway National Park. Zabawnie przerobiony znak ostrzegający przed zwierzętami wychodzącymi na drogę sprawił, że zwiększyliśmy czujność. Rzeczywiście, już po przejechaniu pierwszych kilometrów pobocze zaroiło się od kangurów. Pasły się na łące jak krówki.
Chwilę potem wjechaliśmy w eukaliptusowy las, a raczej to co po nim zostało. Łyse gałęzie przypominały drapieżne szpony złych strachów z horrorów. Co się tu stało? Czyżby gorące lato tak dało się we znaki, bo śladów po pożarze brak (a to przychodziło na myśl jako powód zastanego stanu rzeczy, yyyy… lasu). Zaraz, zaraz… co to za cień tam na górze? Co to za kulka? Aaaaaa!!! To koala! Tam jeszcze jeden! I tam! I tam! Stajemy!
Stalibyśmy tak wgapieni w futrzaki bez końca gdyby nie fakt, że za kilka chwil miał nas dopaść zmrok. Pojechaliśmy więc tam gdzie kończyła się droga (już dobrze brzmi, co?) i pobiegliśmy szybko nad ocean obserwować zachód słońca. Mieliśmy nosa żeby się spieszyć. Był to jeden z najpiękniejszych spektakli jakie odegrały do tej pory przed nami słońce, chmury i woda.
A do koali wróciliśmy rano, by obserwować ich niezdarne ruchy, zabawne zaloty i podglądać drzemkę. Przeurocze cudaki, no zobaczcie sami. My to jednak jesteśmy szczęściarze, nie ma co! A życie jest piękne i w ogóle jest wspaniaaaaleeee! A specjalnie dla Was na fotkach koale ;-)
Ciekawi szczegółów australijskiej podróży? Dokładną relację znajdziecie tu: Australia 2013/2014.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Marta
17 lutego 2014Cudo!!! Ja też je widziałam ale tylko w zoo w Healesville :).Pozdrawiam. Marta
Just me
17 lutego 2014Rewelacja! Koala z tej perspektywy wygląda… ehh, no wiesz: Aaaaaaa!
Ola Świstow
19 lutego 2014Prawda? Aaaaaaa! :-D
Ewa
18 lutego 2014Śliczności! Takie słodkie, że ach! Podglądanie zwierzaków na wolności to jedno z najwspanialszych przeżyć, więc super, że udało Ci się spotkać koale :)
b*Anita
18 lutego 2014Umarłam jak zobaczyłam „Twoje” koale na drzewach. Zazdroszczę.Ja tylko w zoo widziałam i to w dodatku wyglądał jak sztuczny, bo choć stałam kilkanaście minut i kilka razy przychodziłam, to w ciągu kilku godzin prawie nie zmienił pozycji.
Wycieczki z Poznania
18 lutego 2014Rewelacyjne zdjęcia. Ta seria pięciu zdjęć z różnymi kolorami nieba wprost bajeczna. Uwielbiam niebo w rozmaitych barwach. Do tego trzeba mieć super aparat, pewnie też odpowiednie filtry i umiejętności.
Koala zszedł dla mnie przy tych zdjęciach na drugi plan :)
Ola Świstow
19 lutego 2014Australijskie niebo nie potrzebuje super sprzętu. Ja pstrykam bezlusterkowcem :-) Ale dziękuję, to miłe, że zdjęcia wyglądają na profeskę ;-)
Tomek
24 lutego 2014Dał mi się misiek ładnie sfotografować :)
Ola
27 lutego 2014Na wolności wyglądają jeszcze lepiej i bardziej okazale :D W tych zoo są jakieś takie jak by przygnębione niewolą. Chyba też zaplanuję jakąś wycieczkę by je zobaczyć, ale bardziej ciekawią mnie kangurki z torbami :D