Najpierw zgubiliśmy samochód w Coogee (nie wiecie jak to się robi? po prostu po zaparkowaniu auta w bocznej uliczce, wciągnięci w rozmowę idziecie przed siebie nie rozglądając się na boki), potem, już po wyjechaniu z Sydney, złapaliśmy gumę. W rezultacie do Jervis Bay dojechaliśmy w środku nocy. Co prawda wjazd do Parku Narodowego Booderee był otwarty i z tabliczki przy wjeździe wyczytaliśmy, że w przypadku późnego przyjazdu opłatę możemy uiścić rano, ale tuż obok widniała informacja, że wszystkie kempingi są pełne. Zmartwiło nas to, gdyż z naszych wcześniejszych doświadczeń wiedzieliśmy, że biwakowanie w obrębie parków narodowych poza wyznaczonymi miejscami jest w Australii zabronione. Co robić? To jedno z TYCH miejsc, których za nic w świecie nie chcieliśmy odpuścić. Jako, że ciemno, późno, głodno i w ogóle, zdecydowaliśmy zostać, a co dalej zrobić pomyśleć rano. Szukając miejsca na nocny postój jechaliśmy bardzo powoli, gdyż pobocze roiło się od pałaszujących kolację kangurów (dziesiątek kangurów!). W końcu wybraliśmy parking przy Murrays Boat Ramp gdzie stał już jakiś kamper. Ledwo zdążyliśmy odpalić kuchenkę, gdy podjechał kolejny samochód i dwoje innych turystów podeszło do nas by spytać czy wiemy czy tu można zostać na noc. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że nie mamy pojęcia, ale podejrzewamy, że raczej nie. Zostali, bo przecież jak spać na zakazie, to w grupie raźniej.
Rano zorientowaliśmy się, że „śpiących na gapę” było jeszcze więcej. Podczas małego rekonesansu odkryliśmy, że przy kempingu Green Patch są ogólnie dostępne prysznice, toalety, ujęcie wody pitnej i gazowe grille. I, że tu również koczują nadprogramowi biwakowicze. Już kolejnego ranka przekonaliśmy się, że parkowa straż nie ma nic przeciwko temu, pilnuje jedynie by wszyscy wnosili obowiązkową opłatę za wjazd. Mamy gdzie spać, mamy gdzie się umyć, mamy gdzie gotować- no to zaczynamy wakacyjny relaks!
Było czytanie książek i lenistwo na plaży, co w moim przypadku oznacza 5 minut siedzenia i potem pływanie, muszelek zbieranie, patyczkiem po piasku pisanie, loga z kamyczków układanie i takie tam nie angażujące zbytnio głowy zabawy. Było kicanie za walabie i kangurami z aparatem- naprawdę skakałam, odkryłam, że gdy poruszam się w ten sposób, to pozwalają mi podejść bliżej- myślicie, że się ze mnie nabijały?
Było przypatrywanie się jak tęczowe papużki prowadzą niepodzielne rządy nad sporo większymi od siebie papugami królewskimi i… kaczkami. Jervis Bay to prawdziwe papuzie państwo. Jest ich mnóstwo, czują się tu zupełnie nieskrępowane (nawet gdy grzebią w cudzym- czyt. Twoim – talerzu) i to one, swoim głośnym krzykiem ustalają rytm dnia (poranna pobudka gwarantowana).
Odwiedziliśmy Scottish Rocks i Hole in the Wall w zatoce Jervis, pełną rybaków Bherwerre Beach i malowniczą Cave Beach ( to już Wreck Bay) i próbowaliśmy wypatrzeć pingwiny zamieszkujące wyspę Bowen (niestety bezskutecznie) z punktu widokowego Governor Head.
Spacerując pomiędzy Green Patch i Bristol Point odkryliśmy malutką i całkowicie pustą plażę, która stała się naszą i na której spędziliśmy fantastycznego Sylwestra, popijając whisky przy ognisku i układając swoje listy marzeń. Ja taką już kiedyś stworzyłam- chyba jakoś pod koniec podstawówki. Nie mam pojęcia gdzie przepadła, ale pamięć o części punktów w głowie została i miło było uświadomić sobie, że wiele z nich udało mi się zrealizować, a inne są w planach. Teraz oczywiście doszła caaaała masa nowych pomysłów, nowych (a może starych, ale dopiero nazwanych i wyartykułowanych) pragnień. Dużo rozmawialiśmy o naszych marzeniach, o różnicach, punktach wspólnych i o tym, co możemy zrobić by ich realizację przybliżyć. Brzmi przyjemnie, prawda?
Na zakończenie tych cudownie leniwych, pełnych słońca i zwierzaków dni, odwiedziliśmy Aborygeński Ogród Botaniczny, który był tak naprawdę kawałkiem deszczowego lasu ogrodzonego przed walabie i kangurami. Spotkaliśmy tam (ku swojej ekscytacji i przerażeniu mijających nas Australijczyków) jadowitego węża (red-bellied black snake) i tym spotkaniem zakończyliśmy naszą wizytę w Booderee National Park i ruszyliśmy w stronę Great Ocean Road.
Ciekawi szczegółów australijskiej podróży? Dokładną relację znajdziecie tu: Australia 2013/2014.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
wg108
16 lutego 2014Fajne wspominki ;)
Kurs na Wschód
16 lutego 2014Matko jedyna, Ola, jak ja Ci tych kangurów zazdroszczę. Pisałam to już kiedyś i powtarzam się, ale to moje nie spełnione marzenie. I to zobaczyć tę zwierzaki nie w zoo, a na wolności, zwyczajnie biegające sobie gdzie dusza zapragnie. Marzenie :)
PS. Tez nie mogę usiedziec na plaży. I nawet jak postanowie ze teraz to się opale to za 5 minut włażę do wody (lub do Bałtyku próbuje wlazic) albo buduje wymyślny zamek :P
~Karolina
Ola Świstow
17 lutego 2014Kangurów zazdrościsz? Karolina, patrz na to! :-P https://pojechana.pl/2014/02/koala-na-wolnosci/. Mam nadzieję, że podnieciłam jeszcze bardziej ogień motywacji do spełniania zwierzakowych (i podróżniczych) marzeń :-)
Kurs na Wschód
17 lutego 2014Cierpię, prawdziwie cierpię! :D Ile ja jeszcze marzeń muszę dopisać do listy przez Ciebie? :D
~Karolina
Donna
30 września 2014The action photos are amazing anyone never may get bore while playing it again. Brenda’s wishes were finally revealed two years later when the station brought her husband, David, into
the studio and read the note to him on air last week.
More depressing is the fact that less than 10% of stolen assets is typically recovered or
returned to victims, at best.
Magda
15 czerwca 2016Właśnie wróciłam z biwakowania w Jervis Bay!! Jak tam cudownie i jak świetnie poczytać o miejscach, z których właśnie się wróciło :) Jeśli znowu zawitasz do Australii to polecam Wilsons Prom! Moje najulubieńsze miejsce w Wiktorii :)