– Weszłam do pokoju, a na łóżku siedział szczur! I bezczelnie nic sobie z mojej obecności nie robił. Powiedziałam mu, że to przegięcie i żeby sobie poszedł. No i poszedł. Możesz teraz iść i sprawdzić czy nie zostawił tam jakiś swoich rzeczy?
– A co miał niby zostawić? Telefon?
Czy w raju są szczury? I czy Filipiny można nazwać rajem? Na pewno plaże, które tam widziałam wpisują się w zakodowaną w mojej głowie wizualizację pojęcia „rajska plaża”. Sok z filipińskich mango można śmiało nazwać nektarem bogów, a tamtejsze widoki i ciągle uśmiechnięci ludzie (dla, których miejsce to, na przekór, bywa piekłem) zmiękczą najtwardsze serca. Prymitywne (jak dla Europejczyka) warunki zakwaterowania (brak ciepłej wody, prąd tylko wieczorem, pytanie o wi-fi kwitowane wybuchem śmiechu gospodarza), pozwalają poczuć się prawie jak Robinson Crusoe, a świeże ryby wprost z rybackiej łodzi smakują… bosko. Tak, spędzając urlop na Filipinach można poczuć się jak w raju. I tak też się czuliśmy podczas naszych dwutygodniowych wakacji.
Przebywanie w raju prowadzi do ogólnego rozluźnienia, zahaczającego czasem nawet o poczucie błogości- na taki stan złe licho tylko czeka! Tracisz czujność i pech już cię ma! Paleta niebezpieczeństw czyhających na rozanielonego turystę w filipińskim raju jest dość szeroka.
Skoro jesteś w raju to znaczy, że jesteś nieśmiertelny i możesz wszystko. Możesz na przykład wsiąść na skuter i zapomnieć, że prowadziłeś go w sumie jakieś trzy godziny w zeszłym roku i zaliczyłeś przy tym małą wywrotkę. Może zacząć Ci się wydawać, że jesteś najlepszym skuterowym kierowcą i i że bez problemu podjedziesz pod stromy, kamienisty wjazd. Natomiast skuter może wtedy zbuntować się przeciwko twojej boskości i krwiożerczo rzucić się na twoją nogę.
Możesz też zapomnieć o podstawowej azjatyckiej zasadzie „przewozów grupowych”, zgodnie z którą nic nigdy nie jest na czas. Możesz zapomnieć, bo przecież jesteś w raju, a nie w Azji. Możesz być na tyle nierozważny by założyć, że 8-godzinny rejs będzie trwał 8 godzin i zabrać wody i jedzenia na tyle właśnie czasu. Możesz nie wpaść na to, że silnik łodzi zepsuje się w połowie drogi, że będziesz czekać na kolejną łódź i zmieniać ją na środku morza i że podróż wydłuży się do 16 godzin.
Możesz zatracić się w błogim stanie off-line, nie odczytać maila z informacją o odwołaniu lotu i wyznaczeniu zastępczego samolotu z innego miasta i z pełną naiwności punktualnością pojawić się na niewłaściwym (już) lotnisku. Natomiast Twoja ostatnia gotówka może paść łupem kieszonkowca, gdy po nadprogramowej nocy w hotelu „rozkoszy” na godziny (bo innego nie znalezłeś), próbujesz dojechać na właściwe lotnisko i złapać przebookowany lot do domu.
Filipiny to zdecydowanie raj, bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że to wszystko przytrafiło nam się w ciągu zaledwie dwóch tygodni? Statystyka jest okrutna i gdy się dużo podróżuje, to w końcu jakaś mniej chciana przygoda musi się przytrafić. A, że wszystkie na jednym wyjeździe? To tylko dodaje literackiego dramatyzmu.
Oczywiście wolelibyśmy żeby żadne z tych wydarzeń nie miało miejsca, ale skoro już się wydarzyły… warto poszukać w nich jakiś pozytywów. Jakie dobre strony może mieć wywrotka na skuterze i bolesna kontuzja stopy albo wydłużony o 8 godzin rejs bez zapasu pitnej wody? Może!
Dzięki mojej uszkodzonej nodze bardzo zwolniliśmy tempo. Zaszyliśmy się na tydzień w bambusowej chatce na plaży, siedzieliśmy na werandzie, czytaliśmy książki, bawiliśmy się z miejscowymi dziećmi i razem z naszym przybranym filipińskim psem obserwowaliśmy zmieniające się kolory nieba podczas zachodów słońca. Nigdy na wakacjach nie byliśmy tak długo w jednym miejscu i nigdy tak nie odpoczęliśmy. To był bardzo przyjemny tydzień.
Przedłużony awarią silnika rejs potrafi zbliżyć (jak i podzielić rzecz jasna) ludzi. Nawiązaliśmy znajomości, które pewnie by nie zaistniały, gdyby nie ten nadprogramowy czas na łodzi, dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy w temacie „podróżowanie po Azji”. Ja dodatkowo odkryłam w sobie wewnętrzny luz i to miła świadomość wiedzieć, że jest.
Szczur na łóżku podczas ostatniej nocy sprawił, że powrót do domu był mniej bolesny, nieprzeczytana na czas informacja o odwołanym i zastępczym locie przedłużyła nam wakacje o jeden dzień. Była też ławica meduz podczas nurkowania, ulewa w dzień wycieczki po okolicznych wysepkach (filipińskie island hopping) i awaria prądu w mieście, do którego przypłynęliśmy w nocy (czyli ciemno jak w… Egipcie), nie mając zarezerwowanego noclegu. Niewątpliwą zaletą tego naszego filipińskiego pecha jest fakt, że dotknął nas w tak bajecznym miejscu, że choć bardzo chciał, nie popsuł nam wakacji. W ten sposób, bez wielkiego żalu i zgrzytania zębów wyrobiliśmy swój podróżniczy limit niechcianych zdarzeń i mamy spokój… Przynajmniej na jakiś czas. No i jest temat na artykuł.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Wichrowe Górki
7 marca 2013Fajna relacja, grunt to poczucie humoru i trochę luzu ;)
PS. Powiadamiacz mejlowy nie zadział…, ale spoko, luz
Ola Świstow
8 marca 2013Nie zadziałał? Kurcze, powinnien- sprawdzę jeszcze raz wszystko…
Agness Walewinder
8 marca 2013Poczucie humory to Ty masz :) Kochana, powiedz mi tylko jakie plaze polecacie nam na Filipinach i jak wygladala wasza wedrowka. Wybieramy sie tam w okolicach maja x
Ola Świstow
8 marca 2013To właśnie nie była wędrówka tylko leniwy wypoczyn :-) Tzn. niby postawiliśmy stopę na 11 wyspach i 16 plażach (jeśli dobrze liczę), ale to w ramach wycieczek łódką i wypadów skuterem po najbliższej okolicy (już jednym). Urzędowaliśmy głównie na Palawanie (polecam szczególnie okolice El Nido) i kilka dni w Coron na Busuandze (też bardzo przyjemne miejsce). W najbliższych dniach będą się pojawiały na blogu relacje z poszczególnych miejsc to może sobie coś upatrzycie :-)
valdi
8 marca 2013Miejscowe kobiety nie podrywały Tomka ???
Ola Świstow
12 marca 2013Nie wiem, nie skarżył się ;-)
Just me
11 marca 2013No to teraz, patrząc statystycznie, możecie wykazywać się wszelaką niefrasobliwością w podróży i tak nic Wam nie grozi. Limit wyczerpany na co najmniej rok ;-)
Ola Świstow
12 marca 2013Na to liczę bo sporo podróży się na najbliższy rok szykuje :-)
Kurs Na Wschod
28 stycznia 2014Historia twojego szczura, przypomniała mi naszą tajską myszkę. Po ponad 24h podróży z Polski dotarliśmy do Bangkoku. Zameldowaliśmy się w hotelu. Zrzuciliśmy plecaki w kąt pokoju. Skierowaliśmy się do ubikacji. Otwieramy sedes, a tam kto ? Myszka. Tak sobie pływa. Oj zabawy, tłumaczenia było co nie miara, zanim myszka została wyciągnięta.
Taka zagadka ile osób trzeba do wyciągnięcia tajskiej myszki z ubikacji? 5 osób, 1 ochraniarza, 2 tajskie sprzątaczki i parę farangów.
~Bartek
Ewa Ciepłucha
10 stycznia 2018no widzisz…a Ty moich obaw w Tajlandii nie rozumiałaś
Pojechana - The Real Gone
10 stycznia 2018Ależ rozumiałam! Przecież służyłam radą na co możesz umrzeć w danym dniu, a na co nie :-P
Ewa Ciepłucha
10 stycznia 2018to prawda! polecam wyjazdy z Alex! <3 :D
Magdalena Stolarska
10 stycznia 2018ja mam jednak nadzieję, że w lutym obejdzie się bez takich przygód