Na początku był chaos… W środku i pod koniec również. Zaczęło się od tymczasowej wizy wjazdowej wydanej w Polsce na podstawie pozwolenia na pracę i całego stosu innych dokumentów w mocno stresogennym trybie przyspieszonym/podbiurkowym o czym już pisałam (Reisefieber). Jak łatwo się domyślić to był dopiero początek zabawy.
Po przylocie do Szanghaju udaliśmy się do Shanghai International Travel Healtcare Center na szczegółowe badania lekarskie. Najpierw wędrówka od okienka do okienka. W jednym nasz wniosek zostaje wzbogacony o pieczątkę, w drugim dostajemy naklejkę, w trzecim naklejka zostaje przyklejona na wniosek itd. Po przejściu przez cały zawiły i chwilami absurdalny proces rejestracji, wręczono nam białe szlafroki, kazano rozebrać się do pasa i taśma ruszyła! W totalnym amoku byliśmy nawigowani do kolejnych sal, gdzie kolejne pielęgniarki/technicy/lekarze pobierali nam krew, prześwietlali klatkę piersiową, badali wzrok, mierzyli ciśnienie, ważyli, przykładali do piersi kosmiczne przyssawki. Wszystko w zabójczym tempie, nie pozwalającym na dobre zorientować się co właściwie z nami robią. My nie mieliśmy czasu rozeznać się w sytuacji, pielęgniarki najwyraźniej nie zdążały zmienić rękawiczek pomiędzy kolejnymi pobraniami krwi. Trochę nas to zatrwożyło gdy w końcu do świadomości dotarło. Bonusem jest fakt, że zrobili nam tak kompleksowe badania, jakich jeszcze nigdy nie mieliśmy, np. test na HCV. Miejmy nadzieję tylko, że niczym przy okazji nas nie zarazili…
Wyniki zostaną przesłane w ciągu tygodnia do biura w Szangaju dopełniając komplet dokumentów koniecznych do starania się o roczną wizę pracowniczą- rezydencką. Nasza aktualna wiza jest ważna tylko przez 30 dni- wystarczający czas by skompletować wszystkie niezbędne papierzyska i złożyć wniosek. Spokojnie lecimy więc do naszego nowego domu w Shenzhen i wysyłamy kurierem paszporty do Szanghaju. Kilka dni później dowiadujemy się, że asystentka zapomniała jeszcze o zdjęciach. Dosyłamy ekspresem mimo, że jest jeszcze kilka dni zapasu.
Napisałam, że 30 dni to wystarczający czas? Na skompletowanie dokumentów być może, ale na złożenie wniosku najwyraźniej nie. Przynajmniej nie dla asystentek z chińskiego biura (może było im do urzędu nie po drodze?). Kilka dni po upływie miesiąca od naszego przylotu dowiadujemy się, że wniosek został złożony po terminie i w związku z tym odrzucony. Nasze wizy są nie ważne, musimy jak najszybciej stawić się w urzędzie wizowym w Szanghaju, najlepiej jakbyśmy złapali samolot jeszcze dziś. Tylko jak skoro nie mamy paszportów? Szczęście w nieszczęściu akurat dziś przylatuje z Szanghaju do Shenzhen jeszcze jeden inżynier z Polski, asystentka łapie go chwilę przed odlotem i wręcza nasze paszporty. Tymczasem my łapiemy taksówkę- lotnisko jest po drugiej stronie miasta, przed nami dystans kilkudziesięciu kilometrów a do odlotu pozostało niewiele ponad 2 godziny. Kierowca nie rozumie gdzie chcemy jechać, nie pomaga nazwa lotniska, dopiero na prędce narysowany samolot rozjaśnia cel podróży- dla potwierdzenia uśmiechnięty taksówkarz naśladuje ruchem dłoni start latającej maszyny.
Licznik wybija 80 km- o jakieś 20 za dużo… Nie dowiemy się nigdy czy zostaliśmy przewiezieni dookoła w ramach oszustwa czy omijania korków i oszczędzania czasu. Do odlotu 50 minut, biegamy po lotnisku szukając naszego paszportowego „kuriera”, właściwego terminalu, automatu do odprawy i wreszcie gate’u. Gdy dobiegamy (o czasie!) na miejsce okazuje się, że gate został zmieniony. Kolejny bieg z przeszkodami i wreszcie jesteśmy u celu. A samolot oczywiście ma opóźnienie :-)
Następnego dnia rano stawiamy się w urzędzie wizowym. Jako, że od trzech dni przebywamy na terenie Republiki Ludowej nielegalnie, musimy się wytłumaczyć oficerowi policji. Tłumaczy się za nas wynajęta przez biuro Chinka, my kiwamy głowami. W końcu policjant zwraca się do nas leniwą angielszczyzną i upomina, że nie powinniśmy pracować bez ważnych wiz, straszy karą finansową 500 rmb za każdy dzień od głowy. Mówi powoli (i niewyraźnie), z zamkniętymi oczami- to wyraz wyższości czy może efekt nieprzespanej nocy? W końcu wspaniałomyślnie daruje nam karę i sporządza odpowiednią adnotację na wniosku. Idziemy do kolejnego okienka gdzie potrzebne są zdjęcia. Zdjęcia? Nikt nam nic nie powiedział! Na szczęście mamy zapas w portfelu. Uff… Wychodzimy z kwitkiem uprawniającym do swobodnego poruszania się w obrębie Chin, nasze paszporty z wizą tymczasową (kolejną) będą do odbioru za tydzień.
Wracamy do Shenzhen i odsyłamy pokwitowania złożenia wniosków o wizy z powrotem do Szanghaju. Za ich okazaniem nasze paszporty zostają odebrane i po 1,5 tygodnia mamy je znów w Shenzhen. Kilka dni później, zgodnie z instrukcją wciśniętą w paszport obok wizy, znów lecimy do Szanghaju na posterunek policji żeby „dopełnić formalności”. Pogubiliście się już? Ja owszem. Siadamy na krzesełku dla petentów, policjantka robi nam zdjęcie kamerką internetową. Podpisujemy formularz po chińsku, którego oczywiście nie rozumiemy. Nikt o nic nie pyta. Po raz kolejny zabierają nam paszporty, migają nam przed oczami rezydenckie legitymacje co wróży nadchodzący koniec całego procesu. Dostajemy potwierdzenie ze zdjęciem, na którym lecimy z powrotem do Shenzhen, paszporty z wizami rezydenckimi będą do odbioru za tydzień. W Szanghaju rzecz jasna. Odsyłamy kwitki kurierem do biura z prośbą by ktoś nasze dokumenty odebrał i wysłał na nasz adres. Czekamy i próbujemy szamańskich praktyk, zaklęć, modlitw do każdego boga by już nikt nic nie poplątał, nie pomylił, nie opóźnił i nie zgubił.
Paszporty powinny wystartować do nas w czwartek popołudniu a my w piątek wieczorem chcemy jechać do Hong Kongu- wyjaśnić może powinnam, że miasto to choć należy już do terytorium Chin, oddzielone jest granicą i by z niego wrócić potrzebna jest chińska wiza. Jest piątek godz. 19:00 a przesyłki dalej nie ma, zrezygnowani odwołujemy wyjazd a ja popełniam bardzo złośliwy tekst (już wkrótce) o „Chińczyczkach” aż tu nagle koło 20:00 telefon z recepcji- są, są, nareszcie są! Trzymamy w rękach dokumenty uprawniające do wielokrotnego przekraczania chińskich granic. Witaj przygodo!
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
wg108
20 listopada 2012Czas na westchnienie: wszystko dobre co się dobrze kończy ;)
Myślę, że Polska z punktu widzenia obcokrajowca odsyłanego pomiędzy urzędami wygląda równie groteskowo
pojechana
21 listopada 2012komentarz aktualny w każdej szerokości geograficznej:
Dom, który czyni szalonym http://www.youtube.com/watch?v=OmZkeBv3uFc
:-)
Angie
21 listopada 2012A to faktycznie zawrót głowy!
inspitanzania
21 listopada 2012Hmm… Ciekawa jestem, czy w tym zawrocie głowy trzeba było użyć „specjalnej siły przekonywania”… :)
pojechana
21 listopada 2012Siły nie pozwolono nam użyć mimo, że mieliśmy ogromną ochotę chwilami… ;-)
boliviainmyeyes
5 grudnia 2012Wszystko to wydaje sie takie znajome: http://boliviainmyeyes.wordpress.com/2012/08/31/visa/
pojechana
6 grudnia 2012„Muszę zapamiętać, by w następnym życiu być tylko PODRÓŻNIKIEM” – strasznie mnie rozbawiło to zdanie :-)
Marta
19 kwietnia 2016A czy można zrobić niektóre z badań w Polsce, przetłumaczyć u przysięgłego i być pewnym, że nie będą chcieli powtórzenia badań? Troszkę mnie zmartwiła kwestia rękawiczek pani pielęgniarki… Dziękuję za odpowiedź, pzdr
Aleksandra Świstow
20 kwietnia 2016Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, ale jak Chińczyków znam, to raczej nie… Choć może warto popytać w Ambasadzie na przykład? Choć mi akurat udzielili nieaktualnych informacji wizowych.
Marta
22 kwietnia 2016Dziekuje ☺