Spaceruję po Dameishy- „wypoczynkowej wiosce” na przedmieściach Shenzhen, w której mieszkamy i na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się czyste, ładne, luksusowe. Dopiero gdy przyjrzeć się uważniej, dostrzec można nie myte miesiącami okna hoteli, pozapychane liśćmi odpływy basenów. Dopiero gdy zboczyć z głównego deptaka napotkać można uliczne garkuchnie. Pierwsze wrażenie jest takie, że mało w Dameishy Azji. Moim zdaniem jednak pogoń za zachodem jest bardzo azjatycka. Osiedla w śródziemnomorskim stylu, strzeżona, czysta plaża, europejskie i amerykańskie sieci restauracji i sklepów, przepych i wszystko co umożliwia konsumpcyjny styl życia. A w to wszystko wrzucony Azjata z klasy średniej, często po studiach, który (jak przeczytać można było ostatnio w „Polityce”) gardzi Zachodem? I wystarczają mu repliki najsłynniejszych budowli: Koloseum, Wieży Eiffla etc. w Shenzhenowskim parku Window of the World? Bo przecież do Europy nie ma po co jechać, to siedlisko rozpusty, zła i upadku. Jasne! A Polacy jeżdżą do lunaparku pod Radomiem w wyrazie pogardy dla Disneylandu.
O ile chińskie władze dysponują takimi pieniędzmi, że Europę (szczególnie tą pogrążoną w kryzysie) mogłyby sobie kupić- o czym świadczy chociażby tempo rozwoju infrastruktury (wiecie, że pierwsza nitka obecnie najdłuższego na świecie metra w Szanghaju ruszyła w tym samym roku co, do tej pory jedyna, nitka w Warszawie? że w Shenzhen dwa lata temu była tylko jedna linia a dziś jest pięć i za chwilę ruszają kolejne? że gdzie nie spojrzeć budują się autostrady szerokości pasów startowych?), to dla społeczeństwa będzie ona jeszcze długo niedoścignionym marzeniem. W Shenzhen planowane jest uwolnienie kursu juana dla transakcji biznesowych, specjalna strefa gospodarcza umożliwia zawiązywanie spółek join & venture z partnerami z Zachodu. Zanim Chińczycy Europą wzgardzą, chcą jeszcze się od niej trochę jednak nauczyć, kupić cenne know how.
Półki sklepowe uginają się od wybielających skórę kosmetyków- mało kto je tu jednak kupuje. Mieszkańcy Dameishy gardzą produktami wypuszczanymi na chiński rynek. Kto tylko może, wyrabia sobie wizę i wsiada w autobus do Hong Kongu. Tam można (i to taniej) kupić „prawdziwe”, wyprodukowane dla ludzi z Zachodu rzeczy. Kwitnie handel amerykańskim mlekiem w proszku. Całe rodziny ruszają na pielgrzymki do Hong Kongu by przywieźć dzieciom namiastkę lepszego życia. Tego w proszku. Każdy może wwieźć dwie duże puszki mleka. Po przekroczeniu granicy ich wartość rośnie minimum dwukrotnie. W metrze wszyscy bawią się Iphonami i iPadami, sklepy Appla są szturmowane całymi dniami mimo oskarżeń Foxconna o wykorzystywanie taniej siły roboczej i wymuszanie podpisywania umów, w wyniku których rodzina ma zostać ukarana finansowo w przypadku samobójstwa pracownika. Chińczycy zdają się tym nie przejmować, produkty Appla to symbol amerykańskiego dobrobytu i oni chcą je mieć. Młody inżynier uczy się codziennie jednego słowa po angielsku: „za rok będę znał 400 nowych słów, pojadę do Europy i będę zarabiał dużo pieniędzy”. Może po prostu każdy naród musi przejść przez fazę zachłyśnięcia się Zachodem?
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Angie
4 listopada 2012Świetny tekst! Pozdrawiam:)
pojechana
12 listopada 2012dziękuję :-)
Patti
20 listopada 20123 lata temu były już 2 nitki metra w Shenzhen ;) Zielona i czerwona :) Tę ostatnią rok temu wydłużyli tuż przed Uniwersjadą :)
pojechana
20 listopada 2012Jak widać moim informatorom lata się już mieszają ;-) Jakby nie było, to tempo rozwoju Shenzhen jest imponujące.