Wiem, że to dopiero trzy tygodnie z dala od domu, ale myślę, że inaczej odbiera się każdy dzień, mając świadomość jak długo ta rozłąka będzie trwać. Inaczej jest też, gdy jest się w innym zupełnie świecie, z dala od wszystkiego co znajome, „nasze”. I tak jak podczas wakacyjnego wyjazdu, jeśli w ogóle tęsknimy, to pod koniec, po upływie kilku tygodni, to kiedy jesteśmy na (nawet tylko czasowej) emigracji, najbardziej tęskni się na początku. Kiedy pierwsza ekscytacja nową rzeczywistością już opadnie a zanim znajdziemy sobie swoje miejsce w tym innym świecie. W Chinach inne jest wszystko: ludzie, kuchnia, język, jedzenie, zwyczaje. Nie ma ulubionego serka na półce w hipermarkecie ani znajomego gwaru pod blokiem. Nie ma przyjaciół, rodziny, kochanego kota ani ujadającego psa sąsiadów. Nie ma naszego łóżka, ulubionego antyperspirantu i farby do włosów w sklepie. Nie ma Comedy Central na poprawę humoru ani przyjaciółki. Nie ma z kim pogadać. Ta językowa bariera jest chyba najtrudniejsza do zniesienia. Jak tu nawiązywać nowe znajomości kiedy najprostsza czynność wymagająca komunikacji jest wyzwaniem? Na ulicach wszyscy patrzą na nas jak na wybryki natury, owszem często spotykamy się z miłymi gestami, uśmiechami, ale na tym koniec. Mur językowy szczelnie oddziela nas od tutejszej społeczności.
W takie dni jak dziś, przeszkadza wszystko: zapachy, dźwięki, smaki. Bardziej niż zwykle widzimy brud na ulicach, muchę w talerzu, tłuszcz ściekający po palcach. Jak na złość to dziś wiercą za ścianą, klimatyzacja wydaje odgłosy duszącego się silnika traktora a połączenie internetowe rwie się co chwilę. Takie dni jak dziś można przespać albo… spróbować stawić im czoła!

Nie skończyłam ani nie zamieściłam tego tekstu wczoraj z braku czasu, technicznych możliwości (szwankujące łącze) i chęci nadmiernego roztkliwiania się nad sobą. W międzyczasie zmieniliśmy pokój na większy, jaśniejszy i zdecydowanie mniej doświadczony przez los (nie wygląda, w przeciwieństwie do poprzedniego, jak po przejściu powodzi i wszystko w nim działa jak należy), znaleźliśmy rosyjską restaurację (szansę na małą odskocznię od chińskiej kuchni w te gorsze dni) i park wodnej rozrywki . Dostaliśmy też zaproszenie na firmowy piknik co oznacza szansę na nawiązanie nowych znajomości i zaplanowaliśmy pełen atrakcji weekend. Dziś znów słońce cieszy a pobyt tu wydaje się życiową szansą, dobra energia wróciła! Dobrze, że opuszcza na tak krótko i zawsze tylko jedno z nas. No to co, może wycieczka w góry?

Jezier
12 października 2012ale plaża, to w pipkę ;)
pojechana
13 października 2012na plażę nie narzekam :-P
wg108
12 października 2012Kiedyś odnalazłem znajomą, która wyemigrowała do Kanady w latach 80.tych.
Domek na przedmieściu Toronto, mąż całymi tygodniami w pracy (praca w USA), ona z małymi dziećmi sama, a po sąsiedzku z lewej Filipińczycy, z prawej Chińczycy. Niby jest wspólny język łamany angielski, ale nie ta mentalność by podejść i choćby przez płot pogadać.
inspitanzania
13 października 2012Trzymaj się dzielnie! To przecież przygoda :) Dobrze, że chwila refleksji przyszła tak szybko – wcześniej ją oswoisz. Bo jest do oswojenia.
Marta.
15 października 2012Tak czasami bywa…Ze sie teskni,a wszystko jakby jeszcze „pomagalo” w tej tesknocie.Takie momenty nalezy „przeczekac”.Mijaja na szczescie,to prawda na poczatku jest najtrudniej.Pozdrawiam.Emigrantka.
Marti
20 października 2012przecież mówię żeby Skajpaja uruchomić, tak? ;>
pojechana
12 grudnia 2012:-*