Jako, że american breakfast w wydaniu naszego hotelu jest a) ohydne, b) tak tłuste, że jego spożywanie grozi zawałem przed 40-tką a śniadanie po chińsku czyli zupa z mięsem i makaronem (najzwyczajniejszy w świecie obiad) jakoś (jeszcze?) do mnie nie przemawia, wyruszyłam w tournée po okolicznych sklepach w poszukiwaniu czegoś śniadaniowego. W Chinach nie jada się kanapek. Przy odrobinie szczęścia można dostać pieczywo, ale z reguły jest to słodki chleb tostowy. W sklepach dostępne są też słodkie bułeczki nafaszerowane wzmacniaczami smaku i konserwantami jak sądzę… Wszystkie zapakowane szczelnie w folię, następnie w jeszcze jedną zbiorczą paczkę. Właśnie, ja Wam chyba jeszcze nie pisałam jak oni tu wszystko pakują? Każdy mały wafelek w oddzielne opakowanie i dopiero do kartonika, nawet wkładki higieniczne są zapakowane pojedynczo! Ale miało być o jedzeniu, jedzeniu w Chinach, a nie o wkładkach.
Pieczywa nie ma, ser żółty jest bardzo drogi i rzadko dostępny, to samo z wędliną (widziałam raz do tej pory, oczywiście paczkowaną), są parówki, ale biorąc pod uwagę, że są słodkawe w smaku, naprawdę nie chcę wiedzieć co jest w nich w środku, czasem można gdzieś dostać jogurt, popularne są na szczęście przetwory sojowe: mleko, puddingi, serki etc. Niestety w naszej okolicy jest tylko jeden sklep z szafą chłodniczą (w pozostałych kilkunastu są tylko lodówki z napojami- samymi słodzonymi oczywiście), która z reguły świeci pustkami. Nie ma też (tak popularnych w Szanghaju) jajek gotowanych w sosie sojowym i zielonej herbacie dostępnych przy kasie, ani bułeczek z ciasta fasolowego z mięsnym/warzywnym/słodkim nadzieniem do wyboru. Wszystko zapaczkowane, zafoliowane a jak świeże to z głębokiego tłuszczu (na patyku z końcem owiniętym papierem toaletowym żeby się nie poparzyć). W weekend wybieramy się do miasta w poszukiwaniu hipermarketu (o ile do tej pory naprawią nam lodówkę, która aktualnie może robić za grzałkę) i mamy nadzieję kupić śniadaniowe wyposażenie na kilka dni. Ale trzeba jakoś dożyć do soboty.
Przyjeżdżając do Chin wiedziałam, że nie będzie kanapeczek z kozim serem i innych europejskich frykasów. Muszę zadowolić się tym, co mają na sklepowych półkach i postarać się odnaleźć wśród miliona paczkowanych dziwadeł, takich jak kacze łapki, suszone mięsa, rozmaite podroby w zalewie, pestki i orzechy wszelkiego rodzaju, suszone bądź kandyzowane owoce, galaretki itp., coś dla siebie. Dziś sięgnęłam po różowo- białą puszkę z nadrukiem sugerującym, że w środku może być owsianka z owocami. Naiwnie myślałam, że w sumie czemu nie? Może to mleko sojowe z jakimiś ziarnami i suszonymi wiśniami na przykład (wszak wszystkie składniki są tu łatwo dostępne). Puszka stała w lodówce przez co jeszcze bardziej prawdopodobne wydawał się fakt, że to jakiś chiński mleczny deser w puszcze.
Zdjęłam plastikowe wieczko- pod spodem składana łyżeczka, odchyliłam blaszaną zawleczkę i… jakże daleka byłam od prawdy w swych przypuszczeniach! Otóż ta urocza puszeczka zawierała kaszę jęczmienną, dwie odmiany czerwonej fasoli i kukurydzę w glutowatej zalewie. Szczerze mówiąc obrzydliwe było nawet spuszczanie tego czegoś w kiblu!
Jest już południe a ja dalej o pustym żołądku… Idę jednak po bagietkę (tak, tak prawdziwą bagietkę!) do odkrytej wczoraj piekarni. Co położę na bagietkę? No wiecie co, bez szaleństw! ;-)
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
wg108
11 października 2012Jak dobrze, że nie ożeniłem się z Chinką ;)
aniaadventure
19 października 2012Pamiętam jak byłam w Chinach i znalazłam w końcu bułkę! Słodką, posypana kokosem z góry i lukrem. A w środku mięso…! Innym razem kupiłam lukrowane jabłka na patyku, które okazały się być pomidorami! A codzienny makaron w rosole już mi bokiem wychodził… Współczuję :) Nie ma to jak papu w Indiach! :)
pojechana
30 października 2012Na szczęście z każdym dniem jesteśmy coraz lepszymi jedzeniowymi ogarniaczami :-) Dziś na przykład upolowałam na śniadanie wariację na temat naleśnika z boczkiem i jajkiem sadzonym- pyyychaaaa!
Krzysiek
17 stycznia 2013Najfajniejsze w Chinach jest to, że jedzenie Cię samo znajduje na ulicy, prawda?
Pozdrawiam :)