Wspomnienia te spisuję dopiero po kilku dniach- wielokrotnie mam dylemat od czego zacząć, na czym się skupić. Tyle wrażeń, tyle emocji! Może najlepiej będzie jak zacznę od początku.
Rano przyjechał po nas do Julie GH pickup truck. Byliśmy bardzo ciekawi współtowarzyszy przygody, odbieranych na kolejnych przystankach. Wsiadło dwóch Słoweńców (z których tylko jeden mówi po angielsku), starsze małżeństwo z UK, syn Brytyjki z kolegą, młody Amerykanin i Chinka. Brytyjczycy okazują się parą marzycieli- dwa lata temu sprzedali dom i wszystko co mieli i od tej pory podróżują po świecie. Do Europy wracają w marcu. Kupili działkę w Portugalii i wraz z 39 innymi rodzinami chcą żyć ekologicznie, wymieniając się darami jakie spłodzi ich ziemia. Moim zdaniem to utopijna wizja, ale trzymam za nich kciuki. Słoweńcy koncentrują się na uwodzeniu Chinki. Już wieczorem okaże się, że samczą rywalizację wygra ten, który (z powodu nieznajomości języka) nic nie mówi. Widocznie Fan zna starą maksymę mówiącą, że krowa, która dużo muczy, mało mleka daje.
Jedziemy na podmiejski targ gdzie nasz przewodnik Puza kupuje produkty spożywcze na kolejne dwa dni. Niektórzy próbują insektów w czosnku i sosie sojowym- podobno smaczne.
Jedziemy do Shan Village- obozu słoni. Po obiedzie na bambusowym tarasie czeka nas przejażdżka na tych dostojnych stworzeniach. Jedna osoba siedzi bezpośrednio na szyi, pozostałe dwie na zamontowanej na grzbiecie ławeczce. Słoń trzepie nas po nogach uszami, domaga się trzciny cukrowej i pluje w nas błotem. Wszyscy odnosimy wrażenie, że tym zwierzętom nie jest tu dobrze. Poganiacze okładają je kijem z ostrym, harpunowatym metalowym końcem. Tłumaczą nam, że słonie nie czują takich uderzeń przez swoją grubą skórę, nawet kiedy krwawią- nie wierzymy w te brednie. Przejażdżka jest prawdziwą udręką dla ciała i sumienia- jest nam bardzo niewygodnie i jeszcze bardziej smutno. Potem zobaczymy jeszcze słonie z przednimi nogami skrępowanymi krótkim łańcuchem i usłyszymy wyjaśnienia, że na wolności wchodzą w szkodę wieśniakom uprawiającym banany. Nie przyjmujemy usprawiedliwienia.
Łyk wody, mycie rąk i ruszamy w górę. Trzy godziny marszu przez dżunglę. Po drodze spotykamy tylko dzikie psy i… inne grupy turystów odpoczywające przy wodospadzie. No dobra, psy też nie do końca są dzikie Widoki są za to przepiękne a ścieżki kręte. Podczas postoju można zjechać wyżłobioną w skale przez nurt potoku zjeżdżalnią. Woda jest czysta i lodowata. Wokół żółcą się bananowce.
Chwilę przed zachodem słońca docieramy do wioski Lahu- grupy etnicznej zamieszkującej górskie tereny północnej Tajlandii. Z bambusowej chaty roztacza się bajeczny widok. Perspektywa wspólnej sypialni i alkohol pomagają przełamać lody. Dyskutujemy z młodym Brytyjczykiem o wielkim kryzysie i zmowie w kwestii globalnego ocieplenia. Richard lubi teorie spiskowe. Z Gavinem (chłopakiem z Filadelfii) rozmawiamy o życiu w Stanach, muzyce i idiomach. Uczymy się nawzajem przydatnych zwrotów, których próżno szukać w słownikach (jak “whisky dick” czy “zajebiście”). Młodzi amerykanie mają tylko 10 dni urlopu rocznie- skandal! Namawiamy go by przeniósł się do Europy! Nasz przewodnik jest duszą towarzystwa i świetnym kucharzem- przygotowuje pyszne “coś” z dyni. Śpiewamy tajskie piosenki o miłości (czytając z kartonu fonetycznie zapisane słowa) przy dźwiękach gitary i cieple ogniska. Oh my Buddha! How niccceeeee!
Cały dziennik z podróży po Tajlandii znajdziesz TU.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Jacek
17 lipca 2017Wycieczkę wykupiliście z Polski czy w lokalnym biurze?
Aneta
15 marca 2019Jakie to jest słabe, jeżdżenie na słoniu, a potem biadowanie, że się nie wiedziało… Widzę, że umiesz pisać, w dodatku nazywasz siebie dziennikarką więc wnioskuję, że umiesz też czytać, a to że słonie są źle traktowane nawet w sanktuariach wiadomo od bardzo dawna… :/
Aleksandra Świstow
15 marca 2019Aneta spojrzałaś na datę tego wpisu? To jeden z pierwszych wpisów na blogu, jedna z pierwszych (dokładnie druga) azjatyckich podróży kiedy i o podróżowaniu, i o Azji, i o dziennikarstwie nie wiedziałam zbyt wiele. Dziś sama edukuję turystów w kwestiach odpowiedzialnego podróżowania, między innymi dzięki takim, popełnionym na początku mojej podróżniczej drogi błędom. Peace!