Wypożyczamy skutery (150 bht doba) i ruszamy na południe wyspy. Najpierw jednak dokładnie dokumentujemy zdjęciami stan naszych maszyn- tu za każdą ryskę, zawinioną lub nie, trzeba słono zapłacić.
Im dalej jedziemy, tym droga coraz bardziej dziurawa, kręta, stroma i malownicza. Trochę się gubimy gdyż wyspa okazuje się… dużo mniejsza niż nam się wydawało. Kręcimy się po okolicach, w których odbywa się słynne transowe plażowe Full Moon Party. Dziś wieczorem wybieramy się na Half Moona zlokalizowanego w głębi wyspy, w tropikalnym lesie. Jeździmy w poszukiwaniu ładnej plaży, w końcu ogarnia nas straszne lenistwo i wygrywa opcja basen. Pogoda na szczęście dziś dopisuje (w końcu przestało padać), humory również.
Przed imprezą trzeba zjeść porządną kolację! Decydujemy się na lokal, w którym można zjeść ile się tylko chce za 139 bht. Tylko trzeba sobie wszystko samemu przyrządzić. W każdym stole jest otwór z rozżarzonymi węglami, przykryty blaszanym stożkiem z rynienką wokół. Do rynienki wlewamy wodę i wrzucamy to, co chcemy ugotować (mmm… tropikalny rosół), na stożku grillujemy. Wybór jest ogromny: owoce morza, kurczak, wołowina, tofu, mnóstwo warzyw i owoców, których czasem nie umiemy nawet nazwać i makaronów. Tylko przypraw brakuje. No i trzeba się narobić i naczekać żeby coś zjeść. Opcja może dobra ale na romantyczną kolację a nie na puste brzuchy (które zresztą niebawem rozbolą po samodzielnie przyrządzonych- pewnie na wpół surowych- specjałach). Dodatkowych emocji dodaje fakt, że jeśli czegoś nie zjemy to będziemy musieli uiścić karę (50 bht/osoba)- jak się okaże nie wszyscy dobrze przyjrzeli się temu, co nakładali na talerz, ale że mentalność przestawiła nam się już na tajską i 50 bht wydaje się fortuną, trzeba wszystko zjeść Jeszcze krótka drzemka, wiaderko z rumem i jesteśmy gotowi na dzisiejszą imprezową noc.
Cały dziennik z podróży po Tajlandii znajdziesz TU.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.