Budzi nas terkot wiatraka i pragnienie. Za oknem pełne słońce. Nie mamy planu, ruszamy przed siebie. Najważniejsze zabytki Bangkoku zostawiamy na drogę powrotną (za trzy tygodnie). Teraz chcemy się poszwędać żeby poczuć klimat miasta. Może śniadanie nad rzeką? Idziemy.
Do rzeki nie uda nam się dojść ani na śniadanie, ani na obiad. Słuchając “życzliwych rad bezinteresownych lokalesów”, którzy chętnie pokażą najbardziej okrężną drogę i złapią nam tuk- tuka w promocyjnej cenie razy cztery, odbijamy coraz dalej od rzeki i… gubimy się. To jest to! Mijamy Democracy Monument i spacerujemy zdominowanymi przez atrybuty chińskiej kultury ulice, w rzemieślniczym zagłębiu zaglądamy przez otwarte witryny do małych zakładów krawieckich i rozmaitych warsztatów, trafiamy w końcu do przepięknej świątyni Wat Suthat. Na dziedzińcu Tajowie palą kadzidła ściskane w dłoniach podczas modlitwy. Zdejmujemy buty i wchodzimy przez bogato zdobione wrota do majestatycznego budynku z posągiem złotego buddy górującym nad wiernymi, pod stopami przyjemna miękkość rubinowego dywanu. Siadamy z tyłu i w ciszy przyglądamy się buddyjskim obrzędom. udziela nam się atmosfera spokoju.
W końcu kupujemy mapę i przestajemy słuchać rad przechodniów więc szybko docieramy do nabrzeża przy Phrapinklao Bridge. Chcemy przepłynąć się wodnym tramwajem (który przypomina nam wenecką gondolę co z pewnością świadczy o naszej ignorancji kulturowej). Powoli uczymy się targować- godzinna przejażdżka kosztuje naszą czwórkę 400 bht (zamiast początkowych 700). Mamy świadomość, że to w dalszym ciągu bardzo dużo ale nie chcemy tracić więcej czasu i czujemy, że warto tyle zapłacić- nie mylimy się. Płyniemy kanałami przez slamsy, bogate willowe, następnie przemysłowe dzielnice. Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie- są tropikalne rozlewiska, rozsypujące się chatki na przegniłych palach, piękne posiadłości z finezyjnie ozdobionymi ogrodzeniami, olbrzymie zakłady produkcyjne i obdrapane bloki przypominające pozostałości po minionym ustroju, jakie spotyka się w każdym polskim mieście. Mijamy inne łodzie turystyczne i pływające kramiki z jedzeniem. Co chwilę ktoś chce nam coś sprzedać- od smażonego makaronu, przez ręcznie plecione bransolety po chleb do karmienia… ryb! Godzina mija jak 5 minut.
Na brzegu łapiemy tuk-tuka i jedziemy na najbliższą stację skytrainu. Chcemy się nim przejechać żeby zobaczyć panoramę Bangkoku. Przy okazji kupimy bilety na nocny autobus do Sukhothai- starożytnej stolicy Tajlandii. Dworzec autobusowy okazuje się być położony o wiele dalej niż wydedukowaliśmy z mapy. Szukając go mijamy największe targowisko miasta- Chatuchak Weekend Market. Trudno się oprzeć kolorowym straganom ale przecież zakupy zaplanowaliśmy zrobić na Night Market w Chiang Mai- idziemy dalej!
Wbrew informacjom jakich udzielił nam dzień wcześniej sympatyzujący z Solidarnością i Lechem Wałęsą przechodzień (starający się odesłać nas do zaprzyjaźnionego biura podróży), bilety kupujemy bez problemu. Gdy wychodzimy z dworca, taksówkarz bierze nas za “świeżych naiwniaków” ( a przecież jesteśmy tu już całą dobę!) i oferuje transport na Khao San Road za 400 bht. Bierzemy tego, który zgadza się pojechać za 200. Na liczniku wybija 97bht ale cały czas towarzyszy nam przeświadczenie, że turystów licznik nie obowiązuje.
Powtórka z krewetkowego Phad Thaia, zabieramy plecaki i po relaksującym piwie wracamy na dworzec- tym razem za 150bht. Uczymy się z godziny na godzinę jak widać Taksówkarz opowiada nam o słabym zdrowiu sędziwego króla. Polskę kojarzy z II wojną światowa i komunizmem, niestety jego angielski nie pozwala na dyskusję.
23:30 wsiadamy do autobusu. Niby pierwsza klasa ale jest bardzo niewygodnie a przed nami 7 godzin drogi. Znów się nie wyśpimy. Odbijemy sobie jutro w Pinpao Guest House w Sukhothai.
Często pytacie mnie o noclegi w Bangkoku, podaję więc sprawdzone miejsca w dobrej lokalizacji: trochę droższy, ale w lepszym standardzie Laksameenarai Guesthouse na tyłach Khao San Road i budżetowy, ale klimatycznie położony nad rzeką New Phiman Riverview Guesthouse. Dobrze wspominam też pobyt w oddalonym od centrum wydarzeń i trochę droższym, ale ładnym i czystym hotelu Udee.
Cały dziennik z podróży po Tajlandii znajdziesz TU.
Adrianna
26 czerwca 2015W wakacje wybieram sie do Tajlandii i niewiem czy powinnam rezerwowac hostele i lozka w guesthouse juz teraz czy jechac i liczyc na to ze bedzie cos wolnego, co polecasz?
Aleksandra Świstow
28 czerwca 2015Adrianna, nasze wakacje są poza tajskim sezonem więc śmiało jedź bez żadnych rezerwacji- na miejscu znajdziesz nocleg bez problemu, a do tego będzie ładniej (internetowi klienci często dostają te gorsze pokoje, bo przecież JUŻ zarezerwowali) i taniej.