Back to home
Indonezja, podróż dookoła świata

Borobudur – jedna z największych buddyjskich świątyni na świeci

Położona na indonezyjskiej Jawie świątynia Borobudur jest jedną z największych buddyjskich świątyni na świecie. Została zbudowana na przełomie VIII i IX wieku, a potem… ludzie o niej zapomnieli i władzę nad tym nietuzinkowym, świętym miejscem przejęła natura. Dopiero w XVIII wieku ponownie ją „odnaleziono” (zrobili to Brytyjczycy) i rozpoczęto prace renowacyjne. W 1991 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Świątynię Borobudur udało mi się odwiedzić podczas mojej pierwszej podróży po Azji w 2007 roku. Do dziś pamiętam pod jakim wrażeniem byłam spacerując po kolejnych poziomach tej kamiennej piramidy, położonej w niezwykle malowniczym otoczeniu. To tu dowiedziałam się czym jest buddyjska stupa i dziwiłam się, że są na świecie świątynie, które nie posiadają żadnych pomieszczeń wewnętrznych. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek tu wrócę, a jednak, po 8 latach, jadąc przez Indonezję, postanowiłam odwiedzić ją jeszcze raz, porównać wspomnienia z nowymi wrażeniami, zrobić lepsze zdjęcia, pokazać towarzyszowi podróży miejsce, które kiedyś wywarło na mnie ogromne wrażenie. Poza tym miałam jakieś takie dziwne przekonanie, że skoro jesteśmy 2 miesiące w Indonezji to „wypadałoby” zobaczyć choć jedną pozaprzyrodniczą atrakcję (choć nie do końca wiem, skąd mi się takie myśli biorą).

Borobudur jest położona około 40 km od Yogyakarty, skąd można tu dojechać publicznym autobusem, skuterem lub razem ze zorganizowaną grupą z przewodnikiem – jeśli ktoś tak lubi (przewodnika można bez problemu wynająć też na miejscu). My, jako że byliśmy w drodze do podnóża wulkanu Merapi, zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc w położonej zaledwie 11 km od świątyni miejscowości Muntilan (około 15 minut i 10 000 IDR od osoby lokalnym autobusem od świątyni). Znowu spotkaliśmy się z super ciepłym przyjęciem mieszkańców, bez problemu znaleźliśmy tani hotelik, pyszny street food i informacje o rozkładzie lokalnych autobusów, a próba wylegitymowania mnie przez policjantów skończyła się wspólnym zdjęciem (o które oni poprosili!), bo przecież „Polska i Indonezja mają takie same flagi, tylko że odwrotnie, więc jesteśmy przyjaciółmi” jak powiedział jeden z oficerów.

Zarezerwuj najlepszy nocleg w Yougyakarcie

W Borobudur pierwsze co nas zaskoczyło, to cena biletu. 20$ od osoby jak na indonezyjskie warunki to bardzo dużo (combo bilet umożliwiający odwiedziny również w pobliskiej świątyni hinduistycznej Prambanan, w której też już kiedyś byłam, więc tym razem już do niej nie wchodziłam, kosztuje 30$). W ramach biletu wypożyczenie saronga (by wyglądać godnie), kawa (by nie usnąć w upale) i woda (nawadnianie to wszak podstawa). Całkowicie gratis bambusowe rusztowania i prace renowacyjne na niższych poziomach świątyni (osobiście uważam, że w okresach prac renowacyjnych powinna być zniżka na bilet), przekupki z papierowymi wachlarzami, sprzedawcy z pocztówkami, żar lejący się z nieba i tłum turystów. A, i jeszcze labirynt dziesiątek stoisk z pamiątkami (na każdym niemal to samo) ciągnący się w nieskończoność, którego nie da się ominąć wychodząc z terenu świątyni.

Rosnące w dość szybkim tempie i nieprzystające do warunków kraju ceny biletów podobno budzą nie tylko mój sprzeciw. Chodzą plotki, że UNESCO grozi odebraniem Borobudur patronatu (a co za tym idzie funduszy) ze względu na złe gospodarowamie pieniędzmi i politykę cenową zupełnie niezgodną z kierunkiem obranym przez UNESCO, które stara się umożliwiać obcowanie ze światowym dziedzictwem kulturowym jak największej liczbie osób, a jak wiadomo, wysokie ceny biletów są dla wielu turystów barierą. Inne plotki głoszą, że Borobudur została wykupiona przez chińską (sic!) firmę, która zwyczajnie wolnorynkowo stara się na tym indonezyjskim zabytku (jednak nie bezcennym, jeśli to prawda) zarabiać.

Odwiedzać w takim razie, czy nie odwiedzać? Na to pytanie każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Przyznaję, że po drugiej wizycie, zniesmaczona polityką cenową, byłam pewna, że więcej do świątyni Borobudur już nie wrócę. Tymczasem kilka lat później praca pilotki wycieczek znowu zaprowadziła mnie na jej kamienne schody i tym razem udało mi się wczuć w niezwykły klimat tego miejsca, wsłuchać w otaczające ją odgłosy cykającej w upale dżungli, turystów było jakby mniej, sprzedawcy nie byli nieznośnie natarczywi, przewodnik pięknie opowiadał o symbolice detali świątynnej architektury i zdobień i przeszło mi wtedy przez myśl, że szkoda by było być gdzieś w pobliżu i tego nie doświadczyć.


Trasę mojej podróży dookoła świata możesz prawdzić TU.

Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!

By Pojechana, 18 grudnia 2015 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 18

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

18 Comments
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!