Samolot pasażerski to zdecydowanie najmniej lubiany przeze mnie środek transportu. Podczas podróży nim nic nie widzisz i nic nie czujesz (poza odrętwieniem pupy). Ale zyskujesz cenny czas. Wysiadasz zmęczony i pomięty, marząc o ciepłym prysznicu, smacznym jedzeniu i wygodnym łóżku, ale daleko, czasem bardzo daleko od portu startu. Tym razem wysiedliśmy najdalej (jak dotąd)- w Australijskim Gold Coast. Powitali nas uśmiechnięci celnicy na osławionej jako bardzo surowa kontroli granicznej. Oczytana przestróg uparłam się żeby zaznaczyć, że wwozimy leki więc załapaliśmy się na obwąchiwanie przez wyszkolonego anty- przemytowego psiaka- wszystko w miłej i luźnej atmosferze. Pan z lotniskowego sklepiku uśmiechnął się do mnie tak, ale to tak bardzo, że zmęczenie jakby odrobinę zelżało i udało mi się włożyć na usta mój uśmiech numer 1.
– Tomek, ta ich serdeczność jest zaraźliwa! – stwierdziłam wciąż się uśmiechając, teraz już do niezwykle uprzejmego kierowcy autobusu.
– Czy Roma Street to ostatnia stacja pociągu? – pytałam za chwilę kobiety w okienku na dworcu.
– Nie, to jedna z pierwszych stacji w mieście. A gdzie chcecie dojechać? Bo jak na zakupy to najlepiej wysiądźcie…
– Nie, znajomi nas tam mają odebrać. Dziękuję, miłego dnia! – przerwałam wywód sympatycznej kasjerki i pobiegliśmy złapać pociąg do Brisbane. A dalej było jeszcze milej.
Z dworca odebrał nas Sam- chłopak Julii, którą być może znacie z bloga Where is Juli. Ta przepozytywna osóbka zaproponowała nam gościnę jak tylko wspomniałam na blogu o planowanych wakacjach w Australii i w dniu przylotu czekała na nas z pysznym obiadem.
Julia okazała się nie tylko świetną gospodynią, ale i wspaniałym przewodnikiem, o czym przekonaliśmy się podczas spaceru po Brisbane. Zaczęliśmy od dzielnicy New Farm, skąd promem City Cat popłynęliśmy na South Bank, gdzie znajdują się baseny miejskie z pocztówkowym widokiem na miasto- znacie go?
Bardzo fajny pomysł taki wodny miejski transport. O basenach pod gołym niebem otoczonych piaszczystą plażą chyba nawet tego mówić nie trzeba. Spacerkiem minęliśmy budynek teatru, olbrzymią księgarnię, Nepalską Pagodę Pokoju (w centrum australijskiego miasta, serio!) i surrealistycznego słonia bijącego głową w ziemię (ciekawe z jakiego powodu?) i przeszliśmy na drugą stronę rzeki by zatopić się w gęstwinie wieżowców. Na Queen Street Mall- najpopularniejszym handlowym deptaku miasta- odbywała się akurat świąteczna parada, w witrynach migały wszystkimi kolorami tęczy świąteczne dekoracje- z chęcią i wielką pompą oddają się Australijczycy świątecznym szaleństwom.
Jeszcze wieczorny rejs z Eagel Pieer położonego na luksusowym brzegu zarośniętym budynkami ze stali i szkła odbijającymi w swych fasadach kolor wód rzeki. Jeszcze wizyta w Power House- starej elektrowni przearanżowanej na nowoczesne (i bardzo modne) centrum kulturalne. Jeszcze tylko długie rozmowy o życiu w Australii i życiu w Chinach przy grillu, podczas których znaleźliśmy wspólnych znajomych z Julią. (Ba! Okazało się, że miałyśmy nawet wspólnego tatuatora! Czy ja już Wam kiedyś mówiłam, że świat jest mikro?) Jeszcze tylko smaczny sen i jeszcze smaczniejsze śniadanie i mogliśmy odebrać nasz nowy domek na kółkach i ruszyć dalej. Kolejny przystanek to polecone przez Julię i Sama Lone Pine Sanctuary.
Zobaczcie co Julia napisała o naszym spotkaniu: Pojechana w Australii, czyli cudownych spotkań ciąg dalszy.
Ciekawi szczegółów australijskiej podróży? Dokładną relację znajdziecie tu: Australia 2013/2014.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Juli+Sam
14 stycznia 2014Ładne to nasze Brisbane na Twoich zdjęciach zdolniacho! Do zobaczenia wkrótce mam nadzieję :)
Ola Świstow
15 stycznia 2014W realu też całkiem nieźle się prezentuje :-) I tak, tak, do szybkiego zobaczenia :-*
Ewa
14 stycznia 2014Gdzieś kiedyś przeczytałam, że Brisbane to najbrzydsze miasto Australii, a tu ono faktycznie ładne :)
Ola Świstow
15 stycznia 2014To zwyczajne plotki i pomówienia ;-)
Justyna Maserak
15 stycznia 2014Chyba by mnie to miasto przytłaczało… Było bardzo ciasno, hałaśliwie i śmierdząco? ;)
Ola Świstow
16 stycznia 2014Byliśmy co prawda latem (australijskim) więc nasze obserwacje mogą być mylące, ale w naszym odczuciu żadne z odwiedzonych miast nie było ciasne, hałaśliwe i śmierdzące. W Brisbane i Sydney szczególnie było czuć wakacje i śmiem podejrzewać, że to nie tylko z powodu sezonu urlopowego, tylko tak, po prostu, bo słońce świeci i jest fajnie :-)
Sławomir
16 sierpnia 2015Witaj.
Zamierzamy w czasie naszej podróży po Australii(listopad2015) przejechac samochodem z Cairns do Wielkiej Wyspy Piaszczystej i dalej do Brisbane.czy to dobry pomysł? jak to widzisz?Proszę o podpowiedź.
AniaS :)
21 listopada 2015Cześć Sławomir, odezwij się do mnie proszę na maila: [email protected] – planuję podróż do Australii i chciałam podpytać o szczegóły Twojej :) z góry dzięki :)
Ania :)
Elżbieta
17 września 2018wybieram się do Australi do Brisbane.Jednak panicznie się boję bo mi powiedziano że na lotnisku trzeba powiedzieć co się przywiozło do oclenia.Czy pieniądze też się podaje?Nie znam angielskiego i podobno mogę mieć kłopoty przy odprawie.Czy ktoś morze mi powiedzieć jak to wygląda