Back to home
życie w Chinach

Obyś cudze dzieci uczył

Przekleństwo „obyś cudze dzieci uczył” Chińczycy rezerwują dla najgorszych wrogów. Miałam ostatnio okazję się przekonać dlaczego, gdyż jak to w moim życiu bywa, w wyniku niespodziewanych splotów okoliczności, szans i zagrożeń, na kilka dni wcieliłam się w zupełnie nową rolę. Tym razem zostałam nauczycielem angielskiego szóstki Chińczyków- średnia wieku 9. Już sam fakt, że mieszkam w Chinach jest dla mnie (wciąż!) dość dużym zaskoczeniem. To, że uczyłam chińskie dzieci angielskiego świadczy o ponad przeciętnym poczuciu humoru mojego losu. Po pierwsze to mój własny proces uczenia się tego języka nie zbliża się ani trochę do upragnionego końca. Po drugie nigdy jakoś szczególnie nie garnęłam się do dzieci. Jestem osobą, która biorąc na ręce kilkumiesięczną córeczkę swojej młodszej siostry zapytała czy małej nic nie odpadnie (w znaczeniu główka tudzież inna źle trzymana część ciała). Po trzecie jestem zbyt niecierpliwa żeby kogokolwiek uczyć czegokolwiek. To chyba wystarczające argumenty za tym żeby nie szukać nauczycielskiej posady?

Ale praca ta sama uparcie pukała do moich drzwi, gdyż jasna cera i egzotycznie blond włosy są w Chinach bardzo pożądanym „wyposażeniem” nauczyciela angielskiego. mali Chińczycy
Na pełny etat nigdy bym się nie zgodziła, ale gdy usłyszałam magiczne „kilka dni” obudził się mój reporterski zmysł. A przecież w tak krótkim czasie (o ja naiwna) ani ja dzieciom, ani mi dzieci krzywdy nie zrobią. Na rozmowie kwalifikacyjnej powiedziałam szczerze, że nie mam pojęcia o nauczaniu, ani o dzieciach i dodatkowo, że nie jestem zainteresowana stałą współpracą, ale szkoła miała nóż na gardle gdyż nauczyciel prowadzący dwutygodniowy kurs zimowy wyparował po tygodniu w niewyjaśnionych okolicznościach (możecie obstawiać dlaczego). I tak bez merytorycznego przygotowania, podręcznika, programu ani żadnych pytań, za to z sercem pełnym entuzjazmu i głową pomysłów, zostałam na kilka dni belfrem.

W tym miejscu chciałam bardzo przeprosić wszystkich swoich nauczycieli (no może z wyjątkiem chemiczki z ogólniaka) za całe zło jakie im wyrządziłam!

Na początku chciałam wyjaśnić, że nie winię za nic dzieci… Dzieci na całym świecie są takie same: wymagają dużo uwagi i zaangażowania, szybko się nudzą i bywają okrutne. Szkoła wrzuciła je jednak w model nauczania, który nie miał z edukacją bynajmniej nic wspólnego i nie miał prawa zadziałać. No bo jak można do jednej grupy wrzucić dziewczynkę, która mieszkała 3 lata w Kanadzie i, co za tym idzie, mówi biegle po angielsku, z chłopcem, który nie umie w tym języku przeliterować własnego imienia? To, że jemu oczy się śmieją na każdą dziecięcą piosenkę i rymowankę, a ją uszczęśliwia dopiero tekst do „Rolling into deep” Adele to już zupełnie inna kwestia.

Złoty medal (i to olimpijski) dla tego, kto zdoła znaleźć coś co zainteresuje i zaangażuje obydwoje tych dzieci i to na 7 (tak siedem!) godzin dziennie. Ja mogłabym zostać w tym przypadku odznaczona jedynie na uniwersjadzie i to tylko za dobre chęci. Nie dostałam żadnych informacji na temat poziomu wiedzy dzieci ani preferowanych sposobów nauczania. Wrzucono mi tylko kilka karteczek ze słownictwem o wesołym miasteczku (i to z błędami!) i z politowaniem poklepano po ramieniu. A w połowie kursu, dano jasno do zrozumienia, że nikt po mnie nie oczekuje, że czegokolwiek te dzieci nauczę…

Kazali mi opowiadać dzieciom o karuzeli, a one się mnie pytają czy mam męża i czy chodzę z nim pod prysznic. Dowiedziałam się przy okazji, że mam kiepski telefon (bo nie Appla) i że rodzina jednego z uczniów „na w domu dwa Ipady”.

W niczym tu mali Chińczycy od innych narodów nie odstają, wszędzie dzieci chętnie powtarzają paskudne zachowania dorosłych, małpują pychę i materializm. Również wszędzie bardzo szybko się uczą, najchętniej tego, czego się od nich nie wymaga. Moi uczniowie w mig pojęli, że ich wspólny język, którego ja nie rozumiem, daje im przewagę. Ciekawe ile razy powiedziały mi „kupa gówna” prosto w twarz? Ich świecące diabelskie oczy wskazywały na to, że wiele.

Mali Chińczycy lubią grać w karty (a jeszcze bardziej oszukiwać podczas gry), tańce i śpiewy wolą oglądać w telewizji, niż w nich uczestniczyć, na pikniki chodzą jeść, a nie puszczać latawce, co w zderzeniu ze starszym, aktywnym fizycznie pokoleniem oblegającym parki i skwery wygląda dość smutno. Kiedy w porze lunchu na stół wjechał McDonald’s, poczułam się przez chwilę winna temu stanu rzeczy- jako przedstawicielka zgniłego Zachodu rzecz jasna. Szybko jednak moje europejskie sumienie zrzuciło winę na grubych Amerykanów- że też oni mogą spokojnie spać?

Dorośli Chińczycy zachowują się jak dzieci- pierdzą, plują i bekają publicznie, gapią się na wszystko co inne (na przykład na białą twarz), jakby im nigdy nikt nie powiedział, że to niegrzeczne, są niesamowicie głośni i dziecięco-rozkapryszenie-nieogarnięci. Czego więc spodziewać się po dzieciach? Wiadomo, że musi być jeszcze gorzej. Dyscypilna? A co to takiego? Nauczyciel jest traktowany jak powietrze, dzieci krzyczą, biegają, biją się, niszczą wszystko co im wpadnie w ręce. Gdy choć na chwilę czymś się zainteresują i nieopatrznie obdarzysz je dowodem sympatii, w mig zmienią się w skrzeczące potwory.

Zawsze wychodziłam z założenia, że dzieci trzeba traktować jak ludzi, tylko trochę mniejszych. A jak traktować 9-latka, który liże swoją dłoń, wkłada ją w majtki, gmera nią (jak sądzę) o swoje kiełkujące genitalia, a następnie z przerażającym rykiem mordowanego zwierzęcia biega za innymi dziećmi próbując dotknąć tą dłonią do ich twarzy?

Obok siedzi dziewczynka, która wycina z papieru ludzką maskę dla myszek, gdyż jak twierdzi, małe myszki chciałaby być ludźmi, a następnie oburza się gdy puszczam kreskówkę bo „ona nie jest dzieckiem”. Chłopcy naprzeciwko na przemian okładają się czym popadnie, potem ryczą, by w końcu masować sobie nawzajem obolałe kończyny (taka egzotyczna forma przeprosin chyba). A po środku tego cyrku siedzę ja i z tęsknotą wspominam wszystkie swoje najcięższe prace, z 12-godzinnymi zmianami noszenia brudnych talerzy i polerowania łyżek włącznie. Marzę by wybiec z krzykiem i biec przed siebie tak długo, ile starczy mi sił. Na miejscu trzyma mnie jedynie myśl o Jacku Hugo- Baderze, który podczas swojej podróży po krajach byłego ZSRR spędził dobę w roli bezdomnego zbierając materiały do „Białej gorączki”. Ale on mógł sobie chociaż kielicha chlapnąć, a mi przy dzieciach nie wypada…

 

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.




By Pojechana, 4 lutego 2013 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 43

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

43 Comments
  • ewa
    4 lutego 2013

    o kurczę… no ale przetrwałaś? czy jak poprzedni nauczyciel rozpłynęłaś się w niebycie? :)

    • pojechana
      4 lutego 2013

      Chciałam być jak Hugo- Bader dlatego zostałam ;-)

      • ewa
        4 lutego 2013

        Ach ten Hugo-Bader :)
        Rozumiem jednak, że przygoda nauczycielska jest już over? ;) Tak sobie myślę teraz… może trzeba było do nich po polsku zacząć mówić? Choć na moment by zdębiały… ;)

  • Just me
    4 lutego 2013

    O żesz! …
    Dzielna jesteś. Wiem co mówię, bo choć nie uczyłam, to kiedyś strzeliło mi do głowy popracować w wakacje jako au pair. Co to był za głupi pomysł! ;-))

  • Pani Peonia
    4 lutego 2013

    No tak, to trochę daje wyobrażenie, skąd wzięło się to powiedzenie i dlaczego ten nauczyciel nagle zniknął… Trzymaj sie!

  • Kate
    4 lutego 2013

    pojechana, fajny kosmos tam masz na codzień, nie powiem;))

  • Aleksandra Jezierska
    4 lutego 2013

    Oj rozumiem, rozumiem. Swego czasu dane mi było nauczać (przez miesiąc!) Mongołów – przekrój wiekowy 11-18. Młokosy z kiełkującym wąsem puszczające do mnie oczko, ostentacyjna zblaza potomków Czyngis Chaana plus docinki na poziomie toczenia kulki z baby z nosa. Miesiąc katorgi miał jednak dwa światełka na końcu tunelu – niezła kasa na wyjazd białej małpy do Tybetu, oraz to uczucie, gdy po dwóch tygodniach zrobiłam coming out ze swoją znajomością lokalnego języka. Taaaak, tak zbaraniałych min jak step długi i szeroki (i w owce obfity) uświadczyć wtedy nie szło poza moją aulą :)

  • boliviainmyeyes
    4 lutego 2013

    Przerazajace! Ja w Boliwii wlasnie zaczelam zdbywanie doswiadczenia nauczycielskiego – na szczescie od lekcji 1′ to 1′:) Co do dzieci – to nie sa one takie straszne, pracowalam na caly etat w przedszkolu, wiec wiem, ze da sie przezyc, ale ty trafilas do jakiegos zoo dla rozpieszczonych bachorow (przepraszam za brzydkie slowo:)

  • urden
    5 lutego 2013

    Pójdą do armii, to ich tam wyprostują.

  • Andrzej
    5 lutego 2013

    Pojechana, masz pisane! :) Super tekst, a jak sobie pomyśle, że w Urumqi o mało co nie wpadliśmy do tego samego szam… worka, to mi się słabo robi! ;-)

    • pojechana
      7 lutego 2013

      Mnie zimny pot oblewa jak sobie pomyślę, że o mało nie zgodziłam się na zajęcia z „trudnymi” dziećmi w lokalnym domu kultury… Dodam, że opisani wyżej młodzi Chińczycy dzieci to takie „zwyczajne” egzemplarze ;-)

  • mamjakty
    5 lutego 2013

    A wyglądają tak niewinnie…takie słodkie dzieciaki zadowolone z zajęć:) Pewnie miałabym podobne odczucia – na egzaminie wstępnym na studia powiedziałam, że nie wiem jaką dokładnie dzieciną chcę się zajmować, ale na 200% nie będzie to miało związku z dziećmi. na jednym z pierwszych wykładów okazało się, że powiedziałam to wykładowcy psychologii wychowawczej:) fakt, że mnie przyjęto może oznaczać tylko jedno – pani rozumiała moje obawy jak nikt inny:)

  • Little Town Shoes
    6 lutego 2013

    wow, jestem pelna podziwu. Trzymaj sie!

  • Kasia
    7 lutego 2013

    ale sie usmialam :) jestem nauczycielka i pedagogiem z wyksztalcenia, ale czasem sama mialam powazne klopoty z ogarnieciem „slodkich malenstw” a co dopiero ktos, kto nie ma pojecia o nauczaniu :))) pozdrawiam!!!

    Mam prośbę, biorę udział w konkursie i proszę o wsparcie:http://podroz-za-2-usmiechy.blogspot.com/2013/02/niewiele-trzeba-by-pomoc.html z góry dziękuję i przepraszam za kłopot :)

  • MacKati
    19 lutego 2013

    Pojechana, jeśli jeszcze nie wymiękłaś, to może byśmy obstawili jakieś zakłady? :) super tekst.

  • Rafal Wielgat
    7 kwietnia 2013

    Wspolczuje Olu i gratuluje ze wytrwalas do konca :) Ja za rok do Nanjing do Chin na stale wylatuje wiec sie juz zaczynam martwic co moze mnie czekac tam jako nauczyciel angielskiego. A nie uczylem jeszcze i to bedzie moj pierwszy raz. Bylem juz kilka razy w Chinach i spotkalem mnostwo super dzieciakow i doroslych w Nanjing. Jako ze moja zona jest chinka to tez latwiej bylo o komunikacje z nimi. Ale szkola to co innego i az sie boje na sama mysl co moze byc hehe Pozdrawiam :) P.S sorki za nie polskie znaki ale nie posiadam i nie uzywam :) Rafal

  • Łukasz Król
    12 kwietnia 2013

    kolejny ciekawy epizod w życiu, kolejny dobry artykuł, kolejny raz mnie zaskakujesz :) normalnie nie mogę uwierzyć, że w jednej ławce na matematyce siedzieliśmy, nie wspominając już o przywołanej tu najukochańszej chemii w ogólniaku hehe
    pozdrawiam serdecznie z Polanda :)

  • Joanna
    18 kwietnia 2013

    A ja sądziłam, że to tylko bogate dzieciaki z Hong Kongu czy Szanghaju tak robią…. Miałam to nieszczęście spotkać się z takimi rozwydrzonymi w Japonii, w akademii narciarskiej… W porównaniu do nich japońskie dzieci to grzeczne i posłuszne aniołki.

  • lille abe
    14 sierpnia 2013

    Witam!
    Ciekawe spostrzeżenia i nie wątpie, że z prawdą zgodne. Ja przygodę swą z z chińkim potworem (systemem) edukacyjnym rozpoczałem ponad 6 lat temu, choć w chwile obecną prywatne szkoły jezykowe to chleb mój powszedni:) Przedszkola, podstawówki i szkoły średnie jednak zaliczyłem i róznie bywało:) Powiem szczerze, że odnalazłem sie w tej roli i narzekać nie mogę nic a nic.
    Pozdrowienia z Chengdu, gdzie przereklamowane pandy leniwie bambusy przeżuwają!

  • Patrycja
    10 października 2013

    O zgrozo! A w jakiej miejscowości uczyłaś angielskiego? Ja w przyszłym miesiącu wyjeżdżam na rok do Pekinu, właśnie w roli nauczyciela. Z tą różnicą, że sama szukałam tej pracy i jestem nauczycielką z wykształcenia. No ale nie powiem, troszkę mnie ta lektura zaniepokoiła ;)

  • juriusz
    7 listopada 2013

    Mam to codziennie, ale powiem, że po Gruzji, to chińskie dzieci wydają mi się wcale łatwe do ogarnięcia, zwłaszcza w trakcie lekcji (przerwy to dramat, tu chyba tylko granat odłamkowy mógłby zaprowadzić spokój). Być może Shenzhen jest bardziej zmanierowane niż moje tereny rolnicze, ale chyba i tak nie miałaś przyjemności spotkania rodziców swoich mandarynów. Dzieciom wiele można wybaczyć, ale ojciec palący peta w klasie… Byłem pod wrażeniem.
    Moje doświadczenia z chińską edukacją są takie, że ludzie ci w dużej mierze powinni nadal zajmować się uprawą ryżu, a od poważniejszych spraw trzymać się z daleka. Chińścy nauczyciele są po prostu adamantowi jeżeli chodzi o kwestie zrobienia czegokolwiek inaczej niż robi się to tu od setek lat. To, że przez lata nie przyniosło to żadnych wyników nie wydaje im się przeszkadzać, podobnie jak ich poziom opanowania języka wroga. Fascynuje ta dzika potrzeba zatrudniania białych – ja akurat trochę pojęcia o uczeniu mam, ale co z tego, skoro moja dyrekcja wszystko wie lepiej.

  • Tomasz Stopa
    7 listopada 2013

    bardzo dobry tekst, świetnie napisany ;)

  • marcinmmajdecki
    20 lutego 2014

    No cóż, mogę tylko potwierdzić. Uczyłem angielskiego na Tajwanie w Kaohsiung przez 1,5 roku. O ile dzieci na obrzeżach miasta były ciężkie do opanowania i mocno rozrabiały, to w porównaniu do nich dzieci w mieście były jak żądne krwi bestie nastawione na jak najszybsze spacyfikowanie ciebie jako ich nauczyciela.
    Niestety pokutuje system szkolnictwa, przeciążający fizycznie i psychicznie te fajne skądinąd dzieciaki oraz chora ambicja rodziców.

    Artykuł bardzo fajny.

  • Nie Te Chiny
    3 maja 2014

    U mnie na blogu aktualna i bardzo atrakcyjna oferta pracy jako nauczyciel angielskiego w Chinach: http://nietechiny.weebly.com/200—151.html

  • baixiaotai
    10 lipca 2014

    Ja wytrwałam rok z kawałkiem. I wiem jedno – nigdy więcej chińskiej szkoły, szkółki itd. Spotkania jeden na jednego, góra dwa na jednego. I nagle okazuje się, że dzieci mogą być grzeczne, nawet te chińskie :)

  • Asia
    13 września 2014

    Przyznam Ci, że Twoje lekkość pióra i łatwość porównań wręcz przyprawiają mnie o tę jakże typową dla kobiet (ah niech się wybielę) zazdrość! Ileż bym dała, żeby tak pisać! Jestem usatysfakcjonowana Twoją lekturą bardziej niż niejedną książką i liczę na to, że sama kiedyś też wreszcie wydasz drukowany raport ze swoich podróży i każesz nam za to słono zapłacić, a obiecuję, że postawię Cię na półce razem z całą moją kolekcją. Co do dzieci jednak, po pół roku pracy z nimi w Yangjiang, Guangdong, muszę przyznać, że albo mamy tu inne dzieciaki, albo, przed czym sama przestrzegałaś w swoim wpisie „Nie jedź do Chin”, nad którym śmiałam się do łez, sama wpadłaś w pułapkę swoich uprzedzeń. W każdym razie moje 500 (tak, nie pomyliłam ilości zer…) dzieci, których próbuję tu nauczyć języka świata, to jest właściwie najlepsze, co mnie w tych Chinach spotkało. Jak każdy z nas, białas mieszkający w tym kraju, miewam kryzysy i naprawdę jedynym, co powstrzymuje mnie czasem przed rzuceniem tego wszystkiego w p…, są te kochane maluchy z tymi, jak to nazwałaś „diabelskimi” oczami. I tak sobie myślę, że w tym kraju naprawdę znajdzie się dla każdego coś do pokochania. Dla każdego coś innego, jak się okazuje. Ja oszalałam dla tych dzieci i głęboko ubolewam nad tym, że kiedyś dorosną i zostaną… Chińczykami.

    • Aleksandra Świstow
      25 maja 2015

      Asiu, nie wiem jak to się stało, że przegapiłam Twój komentarz i pozostawiłam go bez odpowiedzi… przepraszam! Co do uczenia, to ja starałam się podkreślić, że nie winię za stan rzeczy dzieci, to dorośli wrzucili je w system, który nie mógł zadziałać. Wiele miesięcy po tej przygodzie w szkole językowej, zdecydowałam się uczyć w chińskim przedszkolu, w którym z kolei było absolutne przegięcie z dyscypliną w drugą stronę a dzieci… kochane! Wciąż za nimi tęsknię :-)

      Ale przede wszystkim BARDZO dziękuję za wszystkie ciepłe słowa! Każdy taki miły komentarz bardzo dużo dla mnie znaczy. A moja książka „Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin” ma premierę już 17 czerwca! :-)

  • Paulina
    14 listopada 2014

    A ja się zastanawiam, czy nie jechać na 9 miesięcy uczyć te małe potworki..jak na razie nieco ostudziłaś mój entuzjazm ;)

    • Aleksandra Świstow
      20 listopada 2014

      Jedź Paulina i doświadczaj na własnej skórze- może będziesz miała szczęście trafić do lepiej zorganizowanej szkoły, a jak nie… to co prawda nerwów utraconych nikt Ci nie odda, ale również nikt nie odbierze wspomnień ;-)

  • Paulina
    14 listopada 2014

    A ja się zastanawiam, czy nie jechać na 9 miesięcy uczyć te małe potworki..

  • ja
    14 maja 2015

    uczenie w chinach to nie jest nic niezwyklego, kazdy tutaj uczy, bo nic innego latwiej nie przychodzi, ucza ludzie, ktorzy ostatnio gadali po angielsku w podstawowce, ucza ludzie po filologiach, ucza zawodowi nauczyciele na innych niz polski paszportach lub na czarno, czarny rynek kwitnie i czesto widze bialych nauczycieli, ktorzy sa wozeni autem po przedszkolach albo podstawowkach. chlapnac sobie mozna bez problemu, zawsze i wszedzie, oni nie kumaja co to jest alkohol, nikt nie patrzy na poziom lekcji, jakosc, bialy to bialy, masz po prostu figurowac przed 20-50 dzieciakami, zadawaja glupie pytania, bo sa glupi, boze po jakich chinach ty jezdzisz? strasznie wszystko przezywasz niepotrzebnie, widocznie za krotko tu siedzisz albo masz duzo wolnego czasu i ci sie nudzi

    • Aleksandra Świstow
      25 maja 2015

      Jej, mam nadzieję, że nigdy nie będę nigdzie wystarczająco długo żeby przestać przeżywać otaczającą mnie okoliczność (choć myślę, że to nie kwestia czasu, a podejścia).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!